Jedna z najpiękniejszych aktorek polskiego kina. Kobieta po przejściach, ale z wielkim apetytem na przyszłość. Celebrytka, którą szanują nawet złośliwi internauci. O tym, co w życiu ważne rozmawia z Karoliną Dobrzyńską.
Pani Lauro, jest Pani uznawana za jedną z najpiękniejszych i najbardziej pogodnych polskich aktorek. Pani poczucie humoru i autoironia są legendarne. W jaki sposób udaje się Pani zachować taką wewnętrzną radość?
(Śmiech) Rzeczywiście, wszystko co Pani powiedziała to prawda. A skąd to biorę? Z siebie, taki otwarty, pogodny stosunek do świata i innych ludzi wynosi się z domu, to musi być też w charakterze człowieka, zakorzenione od najmłodszych lat, inaczej trudno by się było tego nauczyć.
Moja mam jest domatorką, spokojną, powściągliwą damą. Natomiast mój ojciec, jak wszyscy w środowisku wiedzą, był człowiekiem ogromnie życzliwym i pogodnym. Nigdy nie widziałam go w złym humorze! Był najpierw piłkarzem – zdrowym, wesołym chłopakiem, potem został aktorem grającym role charakterystyczne, a mama grała amantki, heroiny. Oboje występowali w warszawskim Teatrze Polskim.
Ja zdecydowanie jestem mieszanką tych cech, co jest czasem bardzo trudne. Ze mnie emanuje taka pogoda ducha, która towarzyszy mi mimo wszystkich burz, jakie się przewinęły przez moje życie.
Pozwala Pani bezkarnie śmiać się z samej siebie?
Tak, mam ogromne poczucie humoru, również na swój temat, co jest rzadkością, bo ludzie nawet z wielkim poczuciem humoru, którzy świetne opowiadają dowcipy w towarzystwie, na własny temat... już gorzej. Ja przeciwnie. Nawet jak mnie w teatrze ktoś sparodiował, czy jak mój syn się ze mnie podśmiewa, a potrafi być złośliwą, ale inteligentną bestią – umieram ze śmiechu, kiedy jest to trafne i celne. Mimo, że jest to ewidentne wyśmiewanie moich wad, czy to psychicznych, czy fizycznych.
Miałam bardzo ciężki czas po śmierci męża, ogromnie to przeżyłam. Duża różnica wieku nigdy nam nie przeszkadzała. Nie byliśmy ze sobą ani dla pieniędzy, ani kariery. Po prostu się kochaliśmy. A kiedy go zabrakło, zostałam sama, musiałam zająć się synem, wielkim domem, mamą i ciocią, które ze mną mieszkają. Dom jest zabytkowy, z lat 30., wymaga dużo pracy. Nawet moja sąsiadka, Maria Szabłowska, ciągle żartuje, że poznaje kiedy przychodzi wiosna po tym, jak Laura zaczyna remonty. Bo w naszym klimacie po zimie ściany pękają, tynk odchodzi. Wszystko jest na mojej głowie.
Na szczęście mam pogodną naturę, nie jestem konfliktowa, nawet jak mi robotnik coś zepsuje, nie kłócę się z nim, tylko biorę następnego i w końcu mam załatwione.
Tak samo, ze śmiechem, podchodziłam do młodzieńczych wybryków mojego syna. Czasem opowiadam o nim koleżankom i one mówią: – Boże, jak mnie by coś takiego spotkało, to zaraz by mnie karetka odwiozła do wariatkowa, a ty o tym mówisz ze śmiechem... No tak – mówię – bo to jest właściwie strasznie śmieszne.
Ja, jak Andrzej Szczepkowski, do wszystkiego podchodzę w ten sposób. Taki charakter trzeba mieć, żeby nawet, jak mistrz Andrzej, do mowy pogrzebowej wpleść anegdoty.
To znaczy, że dystans do siebie i takie nie „nadęte” podejście do życia jest warunkiem szczęścia?
No, niezupełnie. Humor bardzo pomaga, ale nie załatwia wszystkiego. Ułatwia życie. Bo ja, muszę Pani powiedzieć, wcale nie jestem taka szczęśliwa i zadowolona ze swojego życia. Dużo rzeczy w nim teraz lubię i doceniam, ale są takie, które straciłam i ogromnie żałuję.
Na pewno zaczęłam świetnie pod każdym względem. Miałam duże możliwości. Skończyłam i Akademię Teatralną i filologię polską. Bardzo dobrze zaczęłam karierę zawodową, miałam szereg propozycji angażu i wybrałam ostatecznie Teatr Polski, o czym marzyłam właściwie od dziecka, bo w nim, za kulisami przesiadywałam jako mała dziewczynka, gdy rodzice byli na scenie. Bardzo dużo grałam – w teatrze, filmie, radio, dubbingu, na estradzie. Czego się nie dotknęłam to zamieniało się w sukces, czy to zawodowy, czy finansowy.
A potem z różnych powodów tak się moje życie zawodowe potoczyło, że było mnie zdecydowanie mniej widać. Teraz gram od 14 lat w najpopularniejszym serialu „Klan” Gabrielę, którą widzowie lubią, bo jest dobra i szlachetna do bólu. Wykładam w prywatnej szkole teatralnej, prowadzę Teatr KARTA w Karczewie, autorski cykl teatralny dla dzieci „Pokochaj Teatr”, mam mnóstwo własnych monodramów poetyckich, a przede wszystkim prowadzę moją Agencję Artystyczną „Laura”, która organizuje różne imprezy. Czasu mi nie starcza na te obowiązki.
Mimo wszystko uważam, że wielkim błędem było to, że przed laty wzięłam urlop bezpłatny w Teatrze Polskim i zajęłam się wyłącznie występami na estradzie, na co namówił mnie Janusz Zakrzeński, niezapomnianej pamięci kolega z Teatru. I po urodzeniu syna zajmowałam się głównie recytacją poezji, adaptacją sztuk teatralnych. Odeszłam z teatru, filmu, zupełnie zmieniłam moje środowisko zawodowe i intelektualne, czego bardzo żałuję. Zaczęłam studiować filologię polską w najlepszym momencie życia zawodowego – grałam główne role w filmach kinowych, np. „Dłużnikach śmierci" czy „Kamiennych tablicach”, serialach telewizyjnych „Białym tangu”, „07 zgłoś się”, często w Teatrze Telewizji, prowadziłam „Lato z radiem”, masę różnych rzeczy. A ja poszłam na studia, bo już pisałam wiersze i bardzo zależało mi na rozwoju intelektualnym.
I przecież właśnie wtedy poznała Pani swojego przyszłego męża...
Tak, wtedy też zaczęła się moja znajomość z Krzysztofem Chamcem, który też dużo pracował zawodowo, grał, czytał. Ciągle siedzieliśmy w książkach. Dziś taki model życia jest w zasadzie nie do pomyślenia. Patrzę na te moje zakurzone książki (rozmawiamy w pięknym, przedwojennym domu pani Laury, pełnym antyków i właśnie książek - K.D.) z tak wielkim żalem i przerażeniem, że nikt ich teraz nie bierze do ręki. „Zarys estetyki”, „Historia filozofii”, wszystkie pozycje Mannów... Gdzież ja teraz mam czas, żeby to czytać? A, przecież jeszcze chodziłam jako wolny słuchacz na historię sztuki...
Nie żal Pani, że koleżanki szalały na imprezach, a Pani, młodziutka, świetnie się zapowiadająca aktorka siedziała z nosem w książkach? Dzisiaj to byłoby niemożliwe!
Właśnie tak było. Kiedy moje koleżanki emocjonowały się zakupem w komisie nowej torebki (a nie było tak łatwo je dostać), ja za pierwsze wypłaty zdobywałam w Desie stare meble, antyki. To była dla mnie wielka radość. Taką potrzebę otaczania się pięknymi rzeczami też wyniosłam z domu. Dom, przestrzeń, w której żyję ja i moi bliscy, moje otoczenie, jest ważniejsze od dodatków modowych.
Teraz, kiedy patrzę na moje koleżanki, celebrytki, mam wrażenie, że dla nich dalej największą radością jest kupić albo wypożyczyć najnowszą torebkę. I dać się z nią sfotografować na pokazie Zienia czy Baczyńskiej. A potem szukać tych zdjęć w serwisach plotkarskich.
Nie powiem, sama lubię pięknie wyglądać, ubrać się, współpracować z projektantami, ale nie jest to moim dominującym celem w życiu!
Ogromnie żałuję, że z powodu braku czasu, nowych obowiązków, innych osób wokół mnie, straciłam tamto życie zawodowe i intelektualne. Na szczęście zdaję sobie z tego sprawę i mam nadzieję, że do niego wrócę.
Czy idealizowanie przeszłości nie jest tęsknotą za przemijaniem młodości?
Żałuję przeszłości, ale nie żałuję młodości, bo cały czas psychicznie czuję się wręcz nienaturalnie młoda! I aby zachować to uczucie, postanowiłam teraz przystopować. Najwyższy czas porzucić ten pracoholizm, który mnie dopadł po nagłej śmierci męża. Praca zawodowa była wspaniałą terapią na moją rozpacz. Mąż zrobił mi straszny numer, że mnie tak zostawił samą z małym synem i nagle umarł. Rzuciłam się wtedy w wir pracy i zajęłam się wychowywaniem syna.
A teraz postanowiłam jeszcze, póki nie czuję się i nie wyglądam bardzo staro – zadbać o siebie pod każdym względem, także jako kobieta. A nie tylko pracować jak szalona.
Bo mogę już ze stuprocentową pewnością powiedzieć, że pieniądze szczęścia nie dają. Szczęście daje wyłącznie miłość. Do syna, do mężczyzny. Absolutnie nie można bez niej żyć. Życie bez miłości nie ma sensu. Tylko życie dla drugiego człowieka daje szczęście. Najbardziej jest to widoczne, kiedy się tak gorąco i płomiennie zakochamy, wtedy ta relacja z drugim człowiekiem jest najbardziej widoczna. Widać to nasze zainteresowanie i życie dla tej osoby. Ubieramy się ładnie, biegamy na randki, myślimy o seksie i wtedy ludzie czują się w życiu najszczęśliwsi. I to są nasze najpiękniejsze wspomnienia – nie wtedy kiedy byliśmy zajęci zarabianiem pieniędzy i jedliśmy ostrygi z szampanem w świetnej knajpie na biznesowej kolacji, tylko wtedy kiedy siedzieliśmy na ławce w parku, przytuleni, bez grosza przy duszy.
Tak samo działa miłość do dziecka. Bo jak się tak dobrze zastanowić, to po co ludzie mają dzieci? Tylko kłopoty, pieluchy i nieprzespane noce. Po to się je ma, bo człowiek ma naturalną, biologiczną potrzebę dawania siebie. I właśnie to przynosi nam szczęście. Ale trzeba pamiętać, żeby w tej miłości nie zatracić siebie, nie poddać się całkowicie komuś innemu. Zauważyłam, że zwykle źle się to kończy dla obu stron.
Czy wiek jest przeszkodą w życiu kobiety?
Wymyśliłam kiedyś własną sentencję, która mnie doskonale opisuje – niczemu się nie dziwię, niczym się nie gorszę. Jestem bardzo tolerancyjna i w stosunku do zachowań i do ludzi. Mam niezwykle otwarty umysł, co jest podobno oznaką młodości. Dziś każdy może natychmiast sprawdzić w internecie ile kto ma lat. I ile ja mam. A ja pamiętam, jako dziecko, jak moi rodzice grający w teatrze z Niną Andrycz, zastanawiali się, ile ona ma lat. Moja mama siedziała z nią w jednej garderobie pół życia i nie wiedziała! Po latach okazało się, że Andrycz grała 18-letnią Balladynę kiedy miała 55 lat! Wtedy nikomu to nie przeszkadzało. Były recenzje dobre i złe, ale nikt nie napisał, że była za stara! Czy na przykład Irena Dziedzic – nikt nie wiedział, czy ma lat 40 czy 70? Każdy widział, że dobrze wygląda i to wystarczyło.
Dziś dokładnie wiadomo kiedy urodziny ma Doda, dla 14-letnich internautów Górniak czy Skrzynecka już jest stara, a ja jestem babcią nad grobem.
A ja radzę wszystkim paniom, żeby o wieku zapomniały całkowicie. Tego się trzymała moja mama i ja też. Psychicznie jestem osobą 20-letnią i myślę, że długo tak będzie! Niektórzy myślą, że są młodzi, bo słuchają ciągle rock and rolla z lat 70. A ja słucham hip hopu z roku 2013. I to jest ta różnica!
Albo inna dojrzała pani też mi opowiada, że czuje się na 20 lat, a zaraz potem, że już chciałaby mieć wnuki. A we mnie się aż wszystko przewraca, bo ja czuję się mentalnie tak, że raczej wolałabym dziecko urodzić, a nie wnuki niańczyć!
Tylko niech mnie Pani dobrze zrozumie, nie chcę być nigdy dzidzią piernik, która się wystroi w krótką spódniczkę i uczesze w warkoczyki jak Marina czy Farna. Ale jednak w komórce mam ustawiony właśnie dzwonek „Bez łez” Farnej, bo to jest mój świat, tu i teraz, a nie jakiś rock and roll z lat 70-tych! Tamtej muzyki to ja słuchałam w liceum. Niestety wiem, że muszę bardzo pilnować tego, co mówię, żeby nie znaleźć potem „cytatów z siebie” na Pudelku czy innych Kozaczkach. Bo potem patrzę na komentarze i czytam jeden post, że „Pani Laura świetnie wygląda”, inny, że jestem „stara miotła”, a jeszcze inny, że ktoś miałby ochotę mnie przelecieć. A wynika to z kompletnego niezrozumienia kontekstu moich wypowiedzi. Po co mi więc ten stek bzdur?
Nie zgodzę się. Ja, przed naszą rozmową, poczytałam wszystkie newsy i komentarze na Pani temat i jest Pani jedną z niewielu znanych osób, które mają absolutną przewagę pozytywnych komentarzy nad „hejtowymi”. To się praktycznie nie zdarza. Ludzie Panią kochają, a na pewno szanują. Dlaczego?
Nie robię nic na siłę, nie staram się krzyczeć „jestem tu, zauważcie mnie”. Chociaż miałabym mnóstwo pomysłów na takie działania i ogromne możliwości związane z mediami, bo od tylu lat prowadzę przecież Agencję zajmującą się również PR-em prasowym i telewizyjnym. W wywiadach po prostu odpowiadam grzecznie i szczerze na pytania, co nie wszyscy rozumieją. Ja tych pytań nie wymyślam! Poza tym gram bardzo pozytywną osobę – Gabrielę w „Klanie”. Sama też nigdy o nikim nie mówię źle, więc może to do mnie wraca.
Staram się zawsze dobrze wyglądać, w pewnym zakresie jest mi łatwo, bo ważę tyle samo co przed maturą. Gdybym dbała o dietę i jadła mniej słodyczy, to wyglądałabym jak Anjia Rubik. Kiedy na plan „Klanu” przyjeżdża bus z cateringiem, pierwsza ustawiam się w kolejce po obiad. Jestem bardzo łakoma. Mam wady i zalety, ale sama u siebie widzę prawie same wady. Jestem idealistką, niebywale krytyczną w stosunku do siebie samej.
Co pani myśli o poprawianiu urody?
Wierze w radykalne, szybkie metody – ogólnie w chirurgię. I w zdrowiu, i w urodzie. Jak się ma mały biust to trzeba sobie wstawić implanty i cieszyć się życiem. Ale smarowanie biustu kremem przez 40 lat bez żadnych efektów, to strata czasu. Są osoby, które łatwo przyjmują sugestie i wierzą bezkrytycznie w magiczną moc urządzeń czy preparatów. Ja do nich nie należę. Lubię mieć ładnie zrobiony manicure, ale na przykład na głębokie peelingi bym się nie zdecydowała.
Dziwię się też „gwiazdom” które mówią publicznie o swoich zabiegach, bo to jednak bardzo prywatna sprawa. Często celebryci dostają zabiegi w prezencie, niektórzy nawet robią je bezpośrednio na wizji, oczywiście nie potępiam, ale trochę się dziwię. Taka popularyzacja tej sfery prowadzi potem do tego, że w internecie pojawiają się idiotyczne komentarze kto co zrobił, gdzie, za ile. Ludzie się kompletnie na tym nie znają i jeszcze piszą, że ktoś ma botoksem napompowane usta. Dziwię się, jak można takie bzdury pisać w XXI wieku!
Z drugiej strony, nie można nie wstawić implantu, jeśli komuś wypadł ząb, albo chodzić z wielką brodawką na nosie, skoro można ją zlikwidować. Trzeba robić wszystko, żeby wyglądać estetycznie w każdym wieku. Dla siebie i dla innych.
Najpiękniejszy komplement, jaki Pani usłyszała?
Kiedyś organizowałam imprezę, ogromnie się napracowałam przy przygotowaniach, a potem jeszcze musiałam ją poprowadzić, duże zamieszanie, nie byłam najlepiej przygotowana, a pomagał mi mój syn. Jak już zeszłam ze sceny, taka spięta, spytałam go, jak mi poszło. A on mi zawsze prawdę wyrąbie prosto w oczy. I tak patrzy na mnie i mierzy mnie tym swoim wzrokiem i w końcu mówi: „Zero wstydu”. To była największa pochwała mojej pracy zawodowej. Lepsza niż najlepsze recenzje, których mam pełną szufladę.
Albo taka historia: ładnie się ubrałam, krótsza sukienka, szykuję się na duże wyjście, a on, jak zawsze, coś krytykuje – a to kolor nie taki, a to, że włosy mam jak Gumiś. Zresztą przeważnie ma rację, wiec się przebieram i już sama widzę, że wszystko jest ok. A on spojrzał na mnie i widzę, chyba pierwszy raz, prawdziwą aprobatę w jego oczach. I co słyszę? – „Wiesz, nawet świetnie wyglądasz, gdyby nie to, że jesteś taka stara i gruba”. I to było bardzo w punkt trafione! Bo ja naprawdę czasem świetnie wyglądam, gdyby nie to, że jestem taka stara i gruba.
Ja bym zabiła.
A ja kocham!
Laura Łącz – aktorka filmowa i teatralna, córka aktorki Haliny Dunajskiej i aktora, i piłkarza Mariana Łącza. Była żoną nieżyjącego aktora Krzysztofa Chamca. Mama dwudziestoletniego Andrzeja.
Na zdjęciu: Laura Łącz z synem Andrzejem