Czego się boi Krzysztof Hołowczyc? Jak radzi sobie ze stresem? Jak się relaksuje? Czym jest dla niego dobre życie? Z kierowcą rajdowym Krzysztofem Hołowczycem rozmawia Sylwia Skorstad.
Członek elitarnego zespołu rajdowego Orlen Team startującego w najbardziej prestiżowych wyścigach na świecie. Trzykrotny rajdowy mistrz Polski, zdobywca tytułu rajdowego mistrza Europy. Jego profil na Facebooku ma dwa-trzy razy więcej fanów niż profile lubianych aktorów czy piosenkarzy. Dlaczego? Może dlatego, że „Hołek” to świetna marka. Żadnych skandali i kontrowersyjnych wypowiedzi w prasie, jedynie dobra, profesjonalna robota. A może dlatego, że to przykład prawdziwego faceta z krwi i kości.
Jak radzi pan sobie z frustracją, o którą w sportach motorowych nietrudno? Dla przykładu w 2008 roku wiele miesięcy spędził pan na przygotowaniach do Rajdu Dakar, a ten w ostatnim momencie odwołano. Dwa lata później świetne wyniki na trasie i... awaria auta. Mężczyźnie płakać w takich sytuacjach publicznie nie wypada. Zdarzało się panu skopać auto? Popłakać ze złości, gdy wyłączono kamery?
Oczywiście, że w takich beznadziejnych sytuacjach czasami puszczają nerwy i człowiek daje upust swojej złości, frustracji i bezsilności. Jednak lata doświadczeń nauczyły mnie jednego: co cię nie zabije, to cię wzmocni. Każdą porażkę, czy niepowodzenie staram się wykorzystać i potraktować jako sytuację życiową, która jest wpisana w mój zawód i służy zdobywaniu doświadczenia. Dlatego nigdy się nie poddaję i walczę dalej. Taka strategia prędzej, czy później okazuje się słuszna w moim przypadku i przynosi dobre rezultaty. Mocna psychika jest czasem ważniejsza od doświadczenia i możliwości technicznych. Pozwala wygrywać rajdy.
Sporty motorowe to ryzyko. Zapewne pan najlepiej zdaje sobie z tego sprawę, a jednocześnie przywykł do niego i je oswoił. Bywają jednak sytuacje, w których uświadamiamy je sobie na nowo. Czy rozważa pan w takich momentach zmianę trybu życia, bierze pod uwagę możliwość pracy za biurkiem?
Nigdy w życiu. Nie wyobrażam sobie innego zawodu. Dopóki będę miał siłę zmieniać biegi, dopóty będę kierowcą rajdowym. A później będę wykorzystywał swoją wiedzę i umiejętności w nieco inny sposób, ale z motorsportu nie zamierzam nigdy zrezygnować.
Gdzie przebiega pańska granica ryzyka? Czy gdyby na przykład w roku 2008 organizatorzy nie odwołali rajdu, a decyzje pozostawili zawodnikom, pojechałby pan mimo zagrożenia terrorystycznego?
Jestem sportowcem z krwi i kości. Jeśli jest rajd, ja w nim startuję. Oczywiście nie jestem samobójcą i nie wystartowałbym za wszelką cenę, ale inni kierowcy na szczęście też tak podchodzą do tematu zagrożenia, jakie pojawiło się w 2008 roku. Każdy z nas chce rajd wygrać, a nie w nim zginąć. Dlatego zawsze najpierw kieruję się zdrowym rozsądkiem i zimną kalkulacją ryzyka i dopiero wtedy podejmuję ostateczne decyzje. Myślę, że zawodnicy mieli zbyt wiele do stracenia i dlatego rajd został odwołany i przeniesiony do Ameryki Południowej.
Każdy z nas czegoś się boi, nie zawsze nawet mamy odwagę swoje lęki nazwać, aby „nie wywołać wilka z lasu”. Czy Krzysztof Hołowczyc czegoś się boi?
Raczej nie. Owszem, czasem na przykład zastanawiam się, co będzie w przyszłości, ale raczej staram się ją widzieć w różowych kolorach, a nie w czarnych. A jeśli chodzi o samo prowadzenie rajdówki, czasem wewnętrzny, pierwotny lęk podpowiada mi, gdzie jest ta cienka granica, której nie powinienem przekraczać. Dlatego jeszcze żyję. Tylko ludzie bez wyobraźni nie boją się niczego, co bywa dla nich zgubne. Ten wdrukowany w naszą osobowość lęk jest rodzajem Anioła Stróża i cieszę się, że go mam.
Zdarzało się panu stchórzyć przed jakimś zadaniem?
Jeśli już się czegoś podejmuję, robię to świadomie i nie wycofuję się. Staram się dokonywać słusznych wyborów i do tej pory mi się to udaje. Nie należę do osób bojaźliwych. Inaczej nie byłoby dla mnie miejsca w świecie rajdów samochodowych.
Co określa pan mianem „dobrego życia” ?
Dobre życie to życie jego pełnią. To posiadanie marzeń i celów, które się z przyjemnością realizuje. Staram się postępować właśnie według tej zasady i dlatego czuję się spełnionym życiowo facetem.
Umie pan rezygnować z rzeczy, które innym zdają się niezbędne. Nikt, kto tego nie potrafi, nie wytrzymałby na Dakarze. Są jednak na pewno takie rzeczy, bez których nie wyobraża pan sobie życia. Co to jest?
Zrezygnować można prawie ze wszystkiego. Wiele zależy tu od naszego charakteru i potrzeby sytuacji. Jedyną „rzeczą”, z której nie potrafiłbym zrezygnować, jest moja rodzina. To największy skarb w życiu każdego normalnego człowieka. Rodzina nadaje sens naszemu życiu, naszej pracy, naszym pasjom, które realizujemy. Rodzina to spokojna przystań, do której się wraca z ciężkiej, zwykle burzliwej pracy.
Uchodzi pan za osobę bardzo przywiązaną do swoich bliskich, więc zapytam – jak pan sobie radzi z zaakceptowaniem takich straconych momentów z dziećmi?
To niestety było wpisane w mój zawód i moja rodzina to akceptuje. Czasami nie ma mnie w domu kilka tygodni, ale po powrocie staramy się nadrabiać zaległości i spędzamy ze sobą dużo czasu. Wspólne wakacje też w tym pomagają. Mimo moich częstych wyjazdów jesteśmy bardzo mocno zintegrowaną rodziną.
Czy umie pan z osobami bliskimi dzielić sukcesy i porażki? Są ludzie, którzy potrafią świętować w dużym gronie, ale z problemami zaszywają się w swoich mysich norkach. Należy pan do nich, czy też szczerze mówi o kłopotach?
Z moimi bliskimi zawsze rozmawiam szczerze. Interesuje mnie ich zdanie i ja też czasem potrzebuję słów pocieszenia. Dlatego w domu nie miewam oporów, aby rozmawiać zarówno o sukcesach, jak i rzeczach, które nie wyszły tak, jak bym tego chciał.
Wyobraźmy sobie, że zakończył się właśnie ważny rajd, czas na odpoczynek. Jaki jest pański sposób na relaks?
Wracam jak najszybciej do domu. To jedyny i niezawodny sposób. Mam to szczęście, że mieszkamy w lesie, z dala od cywilizacji. Nad jezioro mamy też bardzo blisko, a tam stoi i czeka na mnie skuter wodny i motorówka. Dlatego najlepiej odpoczywam w domu. Nie muszę nigdzie wyjeżdżać.
I już ostatnie pytanie. Dużo pan podróżuje. Czy zdarzają się jeszcze takie widoki, które zapierają panu dech w piersiach? Ma pan swoje ulubione miejsca na Ziemi?
Choćby człowiek zjeździł pół świata, to i tak zawsze trafi w takie miejsce, które będzie dla niego oszałamiająco piękne. Ja na przykład dość często trafiam ostatnio do Ameryki Południowej i muszę przyznać, że za każdym razem krajobrazy mnie zaskakują. Od oceanu, przez wysokie i skaliste góry, po pustynną pustkę. Każde z tych miejsc ma swoją magiczną atmosferę i budzi we mnie podziw. Dlatego uwielbiam podróże.
Fot. Krzysztof Hołowczyc Press