Aktorka, tancerka, malarka, a ostatnio również lubiana przez widzów gwiazda reality show "Azja Express". Iza Miko to delikatna lecz niezwykle silna, pełna empatii i wiary w ludzi, a do tego piękna kobieta. O swoich marzeniach i o tym, jak je realizuje opowiada Marzannie Graff.
Gdy ktoś patrzy na Ciebie, myśli… delikatna, ulotna. Czy Ty też siebie tak widzisz?
Myślę, że jestem delikatna i uczuciowa. Nie wiem czy ulotna (śmiech). Moje życie jednak sprawiło, że jestem jednocześnie bardzo silna. Sporo przeżyłam, musiałam być samodzielna, to wymagało siły wewnętrznej. Jednak nie odjęło mi to wrażliwości. Łatwo mnie zranić, bo chcę ludziom ufać, chcę ich lubić. Czuję ich ból, nawet tych, których nie znam. Jestem pełna empatii. To jedna strona mnie. Ale też nie poddaję się, szukam zawsze wyjścia z sytuacji i radzę sobie. Dla ludzi patrzących na mnie z zewnątrz, nie znających mnie dobrze, jestem więc silna, niemal samowystarczalna. Dla nieżyczliwych jestem pewnie jak karaluch (śmiech) – po najgorszych nawet przeżyciach wstanę, otrząsnę się i pójdę naprzód z uśmiechem na twarzy.
Ktoś kto wyjechał samodzielnie na drugi koniec świata w wieku 15 lat jest odważny i samodzielny, czy raczej zdeterminowany?
Nie wiem… chyba wszystko po trochu. Zawsze byłam zdeterminowana, żeby robić to, co zaczęłam. Balet wymagał samozaparcia. Wyjazd do Nowego Jorku i pobyt tam… bez odwagi i wiary w to, że sama sobie poradzę, nie miałby sensu. Oczywiście pomogło mi to, że już wcześniej sporo jeździłam po świecie, również samodzielnie. Gdy miałam 9 lat, byłam sama w Londynie. Pojechałam tam na warsztaty szkoły baletowej. Pamiętam taką scenę: wracałam już do Warszawy, opiekunka z Londynu podwiozła mnie pod terminal i odjechała. Okazało się, że jestem spóźniona na swój lot. Widziałam, jak mój samolot odlatuje. Byłam na lotnisku sama, stęskniona za rodziną. Ale nie płakałam, tylko przebukowałam bilet i dałam sobie radę. Mało tego, jeszcze znalazłam sposób, żeby zadzwonić do domu i poinformować mamę, że przylecę innym lotem, żeby się nie martwiła. Myślę, że byłam wtedy odważna i samodzielna tak bardzo, że z perspektywy czasu sama się temu dziwię.
Nowy Jork i szkoła baletowa nauczyły mnie dalszej samodzielności, gospodarowania finansami tak, żeby na wszystko starczało. Miałam tam pojechać na 3 miesiące. Stało się jednak inaczej. Nowy Jork zmienił mnie. Po raz pierwszy, będąc poza domem przez dłuższy czas, nie tęskniłam tak bardzo, trochę było tak, jakbym tam miała od początku drugi dom. Energetycznie miejsce to odpowiadało mi od początku. Czułam, że tam rozumieją moje marzenia, że ludzie są bardziej otwarci. Musiałam tam zostać, bo tam znajdują swoje miejsce marzyciele tacy jak ja.
Ludzie z marzeniami o tańcu…
Ludzie z marzeniami. Ja tak naprawdę nie miałam dobrych warunków do tańca. Moje ciało nie było tak giętkie, tak podatne, ale miałam duszę artystyczną i czułam taniec. On był moim snem. Miałam też talent – tak twierdzili ci, którzy się znali. Dlatego pewnie dostałam się do jednej z najlepszych w świecie szkół baletowych. Widocznie coś we mnie dostrzeżono. W Polsce słyszałam wciąż o zbyt słabych warunkach fizycznych, a w Nowym Jorku zwrócono uwagę na talent, determinację i wiarę w marzenia.
Lubisz energię, która jest w Nowym Jorku, w Los Angeles. Może to pomogło Ci tak wiele osiągnąć. Żyjesz w Mieście Aniołów, w samym Hollywood, grasz w filmach, masz ich na koncie ponad 20. Właśnie odbyła się w Polsce premiera „Step Up” z Twoim udziałem. Czujesz się spełniona?
Czuję, że się spełniam. To jest coś, co trwa. Moje marzenia i cele wciąż się zmieniają. Kiedyś wymyśliłam, że będę tancerka, baleriną. To był mój cel i niczego poza nim nie widziałam. Po kilku poważnych kontuzjach zmieniłam myślenie. Później widziałam tylko aktorstwo, jako spełnienie marzeń. Realizowałam je, ale dorastałam i ciągle chciałam więcej. Założyłam Fundację „Eko Miko”. Później doszła produkcja filmów. Ciągle jednak mam marzenia. Od jakiegoś czasu tworzę obrazy (nawet szybko znajdują nabywców). Im bardziej pozwalam, żeby Bóg kierował moim życiem i wspieram to ciężką pracą, tym więcej otwiera się przede mną drzwi. Ważne, żeby mieć siłę i wiarę, że dam radę przejść przez kolejne drzwi. Każda nowa sytuacja może mnie czegoś nauczyć, może mi coś dobrego przynieść. Nie warto bić głową w mur. Trzeba być wewnętrznie wyciszonym, żeby zobaczyć, gdzie jest wyjście z sytuacji, gdzie są nowe możliwości.
Nie walczysz, tylko czekasz?
Gdy czuję, że coś jest naprawdę ważne, to walczę o to. Ale trzeba wewnętrznego spokoju, żeby dostrzec, o co warto walczyć. Dojście do tej prawdy zajęło mi wiele lat. Musiałam dokładnie przemyśleć, co jest moim marzeniem, żeby zadowolić moje ego, a co jest moją drogą, przeznaczeniem. Wciąż uczę się takiej symbiozy w działaniach. Ludzie czasem lubią narzekać, że życie jest takie ciężkie. To nie jest do końca tak. Ból w życiu jest nieunikniony, ale liczy się to, jak poradzimy sobie z nim, jaką drogę wybierzemy. Każdy musi znaleźć dobre wyjście, dobre dla siebie i swoich bliskich. Ja mam Boga. Gdy czuję się blisko niego, wiem, że poradzę sobie. Jest we mnie spokój, który pozwala mi żyć tu i teraz z uśmiechem. Spełniam się, ale do spełnienia mam jeszcze dużo marzeń. Moim celem jest bycie szczęśliwym człowiekiem.
To trudne.
Musimy uwierzyć, że szczęście jest możliwe tu i teraz. Jest niezależne od rzeczy, od tego co na zewnątrz nas. Szczęście nosimy w sercu. Jeśli wciąż będziemy chcieli więcej i więcej, rzeczy, splendorów, to bezustannie będziemy czuć niedosyt.
Jesteś weganką, żyjesz zdrowo, promujesz ekologię, dzień zaczynasz od jogi. Czy to moda czy coś więcej?
Na pewno nie moda. To sposób życia. Chodziłaś ze mną na zajęcia, to wiesz przecież. Można powiedzieć, że chodzenie na grupowe zajęcia jogi i prężenie się na macie jest uleganiem modzie. Ale zdrowe jedzenie i medytacja w domu? Nikt przecież tego nie widzi, nie podziwia. Robię to dla siebie, choć bywa trudno, ale daje światło w życiu.
To pomaga w życiu?
Tak, oczywiście. Prosty przykład: idę na casting. Wcześniej ćwiczę, skupiam się i wiem, że jestem spokojna, rozpromieniona, nie denerwuję się, więc lepiej wypadnę.
A niejedzenie mięsa, jak sobie tłumaczysz, czy tylko zdrowiem?
Zdrowie też! Ale ja nie jem mięsa głównie dlatego, że widzę strach zwierząt, które giną, czuję ich przerażenie. Wierzę, że zjadając mięso, przejmowałabym tę energię strachu. Taka ze mnie dziwaczka. Zdrowo jadam, medytuję, zawierzam Bogu, nie imprezuję.
I promujesz ekologię.
Tak. Promuję ekologię i życie w świadomości tego, kim jesteśmy i co nas otacza, jaki mamy na siebie wzajemny wpływ. Ekologia wypływa u mnie z miłości świata. Gdy szanuję planetę, środowisko, przyrodę, to przenoszę to na życie. Im więcej się miłości daje, tym więcej się otrzymuje. Dotyczy to podejścia do całego świata, a nie tylko wybranych osób, sytuacji.
Masz dom na wzgórzu Hollywood i swoje szczęśliwe życie w Los Angeles. Co Cię skłoniło do udziału w „Azja Express”?
Chciałam przeżyć coś nowego. Tak zwykle jest, że jeśli jakaś decyzja przynosi mi podekscytowanie i lekki lęk, to wiem, że muszę ją podjąć, że to jest projekt dla mnie. Tak było z „Azja Express”. Gdy tylko mi to zaproponowano, to pomyślałam: OK, nigdy nie widziałam tej części świata, a przecież kiedyś postanowiłam sobie, że każdego roku pojadę w nowe miejsce. Podróżowanie powoduje, że nabiera się dobrego dystansu do siebie i swojego życia, zwłaszcza gdy żyje się w pępku świata czyli Los Angeles. Przecież to, co tu się dzieje, co widzę na co dzień, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Prawda jest też taka, że normalnie nigdy bym takiej podróży nie przeżyła. Nigdy nie wzięłabym plecaka i chodząc od drzwi do drzwi, prosiła o nocleg. Wierzyłam, że ktoś będzie jednak czuwał, żeby nie stało mi się nic złego.
I było bezpiecznie?
Nie do końca (śmiech). Bardzo wiele jednak zależało od nas samych. Może dlatego po zakończeniu projektu, jestem z siebie dumna. Cieszę się, że podjęłam się tego wyzwania.
Czy spotkałaś podczas programu ludzi, którzy zapadli w Twoje serce?
W każdym miejscu, w którym ludzie się na nas otworzyli, wydarzyło się coś wyjątkowego. Nocowaliśmy u rodzin, które dawały nam wszystko, co same miały. Był taki chłopak na jednym noclegu. W jego domu było jedno łóżko. Ten chłopak, chcąc nam pomóc, wyprowadził się na tę jedną noc, oddając nam nie tylko łóżko, ale tez łazienkę i małą kuchnię. Zaufał nam w sposób niebywały. Zapadł mi tym zaufaniem w serce. Tych ludzi, o których mogłabym opowiadać było mnóstwo. Dzieci w Kambodży – uśmiechnięte całą twarzą… Myślałam, że zobaczę tam troskę, a zobaczyłam radość z drobiazgów, z samego faktu życia. Byli biedni, ale potrafili się uśmiechać i dzielić radością.
Co zmieniła ta podróż w Tobie?
Może nie tyle zmieniła, co potwierdziła myśl, którą miałam w sobie: szczęście nie ma nic wspólnego z tym, co posiadamy. Na pewno nie ma nic wspólnego ze światem materialnym. O tym wiedziałam, ale pojechałam zobaczyć biedę, która ma uśmiech i dzieli się tym co ma z innymi. Ci ludzie byli często bardziej szczęśliwi niż ci, którym niczego materialnego nie brakuje. Ważne jest żeby mieć proste zasady życia. Wtedy jest łatwiej. Tym ludziom nikt z telewizji czy bilbordów nie mówi, jak mają wyglądać, czego pragnąć i jak żyć. Dzięki temu są spóniejsi i szczęśliwsi.
Przeprowadziłabyś się tam i żyła tak jak oni?
No nie. Uważam, że mam tu swój cel i swoją misję. Nie możemy wszyscy mieszkać w Kambodży. Każdy z nas ma swoją rolę do spełnienia w miejscu, do którego Bóg go posłał. Ale poznanie tych ludzi i nauczenie się od nich tak wiele, było niesamowitym przeżyciem. To mi się przyda również w Los Angeles. Wiem, że bierzemy zbyt wiele na swoje barki. Tyle chcemy osiągnąć, o tylu sprawach pamiętać, nawet przyjaciół mamy tak wielu, że nie ma kiedy się z nimi spotkać i porozmawiać. Nie mamy miejsca na spokój.
To bardzo poważne nauki, a jakieś drobniejsze?
Gdyby przed wyjazdem ktoś mi powiedział, że będę jadła ryż, siedząc na ziemi, po której biegają szczury i karaluchy, a ja będę myślała „no trudno, niech mi tylko nie wchodzą na ryż”, to bym wyśmiała kogoś takiego. Jak się okazuje wszystko jest w naszej głowie, możemy więcej, niż nam się wydaje.
Oswoiłaś się nawet ze szczurami?
Mało tego, postawiłam miseczkę z ryżem na podłodze i odwróciłam się na chwilę do Lenia, gdy chciałam wrócić do jedzenia, okazało się, że ryż zajada szczur. Normalnie zaczęłabym krzyczeć, a wtedy po prostu odstraszyłam szczura, odgarnęłam na ziemie tę część, którą on dotykał, a resztę… zjadłam. Szczur podszedł do tej części na ziemi i tak sobie jedliśmy w symbiozie.
Coś jeszcze Cię zaskoczyło?
Ja lubię mieć wszystko zaplanowane. W tym programie budziliśmy się, nie wiedząc co nas czeka danego dnia. Nie lubię być zaskakiwana. Ten stres to było coś nowego i jakoś sobie z nim dałam radę. Teraz myśląc o tym, co przeszłam, mam ogromny power. Myślę, że skoro mogłam dać sobie radę w „Azja Express”, to mogę naprawdę wiele. Zmieniłam się, moje myślenie się zmieniło. Tego się przecież nie da „odzobaczyć” (śmiech).
Iza Miko
Urodzona w Polsce aktorka, która od ponad dekady zdobywa szturmem kino amerykańskie. Świat usłyszał o niej po raz pierwszy po „Wygranych marzeniach” Davida McNally, później przyszły role w serialu „Deadwood”, filmach „Starcie Tytanów” Louisa Leterriera czy „W rytmie hip-hopu 2” Davida Petrarki oraz wideoklipach do piosenek The Killers. Miko jest także utalentowaną tancerką. Polscy widzowie znają ją z hitu „Kochaj i tańcz” oraz reality show „Azja Express”.