Życie aktora bywa trudne, zabawne, męczące i pełne emocji. Jego konsekwencją, oprócz sławy, są zaskakujące, radosne, ale i przykre sytuacje. O wszystkich odcieniach tego zawodu, a także o szczęściu w związku, rozmawiają aktor i jego żona, także aktorka i scenarzystka: Aleksander Mikołajczak i Marzanna Graff.
Porozmawiamy szczerze?
Przecież inaczej nie potrafimy…
To prawda. Różnie układała się ta nasza znajomość, ale nigdy niczego nie udawaliśmy. Znaliśmy się kilkanaście lat, zanim zaczęliśmy się spotykać. Każda nasza rozmowa była dla mnie ważna, bo w tym zabieganym świecie pełnym fałszywych uśmiechów ty byłeś prawdziwy. A wiesz, że zawsze podziwiałam cię jako człowieka i jako aktora?
Akurat! To dlatego przez długie lata byłem dla ciebie… jak ty to kiedyś powiedziaś… „przezroczysty jako mężczyzna”. Jak można tak powiedzieć facetowi?! Będę to pamiętał do końca życia (śmiech)!
Powiedziałam szczerze, jak było. Byliśmy przyjaciółmi, współpracowaliśmy, ale nie patrzyliśmy na siebie jak kobieta na mężczyznę i odwrotnie.
Masz rację, nie szukaliśmy miłości, sama przyszła. Taki prezent od życia. Przez lata łączyły nas przyjacielskie stosunki, dopiero po pewnym czasie, gdy ja byłem wdowcem i ty byłaś wolna, coś się zadziało między nami. To może zabrzmi zbyt słodko, ale co zrobić, gdy taka jest prawda: od tamtej pory jestem coraz szczęśliwszy. Wiesz… czasami aż boję się tego… tak dobrze wszystko się układa. Ty, rodzina, praca.
Trzy wnusie…
Mój syn się postarał i ma trójkę dzieci. Zuch! Zosia ma już 10 lat, Staś 7 i teraz maleńka Tola z ciemną czuprynką. Nie potrafię oswoić się z cudem narodzin. Gdy mój syn Sebastian urodził się, chodziłem po Legnicy i krzyczałem z radości „Mam syna!”. Gdy pierwszy raz zobaczyłem córkę Izę miałem łzy w oczach i nadal tak na nią patrzę, chociaż w styczniu skończy już 34 lata.
Niby wiedziałeś jakie to uczucie, gdy tulisz dziecko, a jednak przy pierwszym spojrzeniu na wnuki masz wrażenie, że to nowy cud narodzin?
Właśnie tak. Ten mały człowiek jest nagle taki realny. Oboje byliśmy zauroczeni, gdy poszliśmy zobaczyć pierwszy raz Tolę. Przy wnukach mamy jeszcze to szczęście, że uczestniczymy tylko w wycinku życia maleństwa. To rodzice męczą się, a my tylko przytulamy, rozpieszczamy, a potem wychodzimy do domu, do pracy.
Bo przecież nadal masz pracę, która daje ci satysfakcję i uśmiech.
Zaraz sam sobie zacznę zazdrościć. Piękna żona, która mnie kocha (a ja ją), udane dzieci i wnuki, a do tego robię to, co lubię i jeszcze mi za to płacą.
Zanim zapłacą to jednak trochę musisz popracować. Czasem dużo więcej niż trochę. A potem zdarza się, że ludzie utożsamiają cię z twoją rolą i wtedy masz trochę pod górkę.
To prawda, są czasem takie role, że dziwię się, gdy po ich obejrzeniu ludzie podają mi rękę (śmiech). I to jest najpiękniejsze w tym zawodzie, że jednego dnia mogę być szlachetnym bohaterem, a innego konfidentem.
W filmie „Sierpniowe niebo” zagrałeś dwie postaci: ciecia współpracującego z gestapo i jego wnuka we współczesności. Nie wiem, która postać ohydniejsza.
Reżyser, Irek Dobrowolski zadzwonił do mnie z tekstem „Przepraszam cię Alek, ale takiego sku… to tylko ty możesz zagrać”. Uśmiałem się wtedy, ale kiedy zobaczyłem zmontowany film to pomyślałem, że jakiś widz po seansie może mnie opluć.
A takie rzeczy przecież się zdarzają. Nikt cię wprawdzie nie opluł, ale ludzie często widzą w tobie nie Aleksandra Mikołajczaka, ale postać z ekranu. Pamiętasz, jak reagowali na twój widok widzowie Rancza?
Pytali, czy przyjechałem zamknąć ich szkołę. Większość mówiła to z uśmiechem, ale byli i tacy, którzy pytali całkiem serio. Sprawiła to niezwykła popularność serialu.
Nieraz ludzie mówią ci „Dzień dobry”, a na ich twarzach maluje się pytanie „skąd my się znamy”?
To też (znowu śmiech). Lubię to uczucie. Czasem ktoś zapyta „skąd my się znamy?”, a ja żartuję „z mięsnego na osiedlu?”. Zawsze lubiłem wywoływać uśmiech na ludzkich twarzach. Jako dziecko na ulicy zawstydzałem rodziców, udając na przykład małpkę. Rodzicom pąs wypływał na policzki, a przechodnie się śmiali.
Niewiele się zmieniło. Ile razy po wypiciu kawy w restauracji odnosiłeś filiżanki i ze zbolałą miną mówiłeś: przepraszam panią bardzo, że nie pozmywam, ale dziś naprawdę się spieszę…
Dlaczego miałbym odmówić sobie drobnego żarciku? Nie musimy przez cały czas być tak strasznie poważni.
Może dlatego jesteś tak dobry w dubbingu. Potrafisz wygłupiać się nawet samym głosem.
To fajne uczucie, kiedy możesz być wszystkim, profesorem Slughornem z Harrego Potera i małżem. Ostatnio polubiłem serial animowany „Kosmoloty”, gdzie gram wróbla, zmechanizowanego i kosmicznego! W grudniu pojawiła się na ekranach kin fantastyczna wersja filmu „Paddington”. Gram tam Henrego, ojca rodziny, w której zjawia się Miś Paddington. Nieźle się bawiłem, podkładając głos w tym filmie. To zawsze jest praca wymagająca pewnej koordynacji i skupienia, ale też przygoda, wyzwanie.
Filmy, seriale, dubbing… ale najbardziej kochasz teatr?
Teatr to jest kwintesencja bycia aktorem. Nie ma dwóch takich samych spektakli. Każdy z aktorów na scenie może mieć różne nastawienie, różną koncentrację, wiele zależy od publiczności. Sama wiesz, ile może nieprzewidzianych spraw wydarzyć się podczas przedstawienia. Zobacz co się dzieje, gdy gramy np. „Działkę”.
Ludzie wchodzą w naszą rzeczywistość.
Pamiętasz chłopaka, który podczas sceny naszej kłótni wszedł na scenę z zaciśniętymi pięściami…
…i krzyknął do mnie: zostaw go, do kuchni!
A ta dziewczyna, która zaczęła głośno płakać, wołając: proszę, nie kłóćcie się już! To ludzkie emocje, które udaje się nam wywoływać.
Ale nie tylko straszymy ludzi na spektaklach, także ich rozśmieszamy.
Czasami niechcący. Gdy graliśmy „Podaj dłoń” w Los Angeles, w pierwszym akcie padają słowa „Musimy szybko odnaleźć to co dla Basi, bo musi to dostać przed porodem, a ona się lada chwila rozsypie”. W tym momencie część publiczności zaczęła się głośno śmiać. Okazało się, że jest na widowni Basia w 9 miesiącu ciąży i właśnie przed tą kwestią oznajmiła, że chyba po przedstawieniu pojedzie prosto na porodówkę.
A przedstawienie dla dzieci „Zagubiony Mikołaj”, które graliśmy dla dzieci z onkologii?
Tak, to były nietypowe warunki, bo w szpitalu nie ma garderoby. Ja się tam często przebieram i wciąż jestem inna postacią. W finale wchodzę jako Mikołaj…
Dzwonisz do mnie, wchodząc. Ja odbieram telefon przodem do widowni, udając, że nie widzę ciebie. Dzieci zaśmiewają się i podpowiadają, że stoisz za mną. W pewnym momencie stajesz przede mną, tyłem do widowni…
I słyszę taki wybuch śmiechu, jakiego nigdy nie było. Oboje patrzymy na siebie i nie wiemy co się dzieje.
Odwróciłeś się przodem do publiczności i ja o mało nie padłam z wrażenia. Byłeś Mikołajem z potężnym psim ogonem.
No cóż, zapomniałem go zdjąć (śmiech).
Skoro o anegdotach ze spektakli mowa… w Teatrze Polonia grasz Szambelana w „Panu Jowialskim”. Pamiętasz przedstawienie 13 marca 2013 roku?
Oczywiście. W czasie przerwy dowiedzieliśmy się, że wybrano nowego papieża. Krysia Janda mówi do mnie, że skoro to ja zaczynam drugi akt, to muszę ludziom powiedzieć, że mamy nowego papieża. Pamiętam, jak skrobiąc nożykiem patyk, powiedziałem: „Ja tu klatkę robię, a tam wybrali papieża Franciszka”. Dostałem szalone brawa. Ludzie byli zachwyceni, a Fredro pewnie nieźle się uśmiał tam w niebie.
To twój dobry czas…
I chcę żeby tak zostało. Nie jestem zachłanny. To co mam wystarczy. Jeśli ktoś by mi zagwarantował, że tak będę miał do końca życia, ale mogę też podjąć wyzwanie, by mieć więcej, przyjąłbym z radością to, co mam. Jestem szczęściarzem. v
=========================
Aleksander Mikołajczak
Aktor teatralny, filmowy i dubbingowy. Szerokiej publiczności znany z wielu
ról w serialach telewizyjnych. Od 2009 jest Honorowym Ambasadorem Dzieci Chorych na Guzy Mózgu. W roku 2010 otrzymał prestiżową nagrodę Bursztynowe drzewo w kategorii „Najlepszy aktor” za rolę w spektaklu „Serca Moc”, a rok później tytuł „Ambasadora Sybiraków” za „Podaj Dłoń”.