Nasz gość specjalny Krzysztof Skiba w swoim felietonie wspomina, jak wyglądał zbiorowy wypoczynek w czasach PRL-u. I tłumaczy, dlaczego Wojciech Młynarski napisał piosenkę „Jesteśmy na wczasach”, a Marek Piwowski nakręcił „Rejs”.
Dawno, dawno temu relaks kojarzył się w naszym kraju z modnymi butami o takiej właśnie nazwie. Buty były modne z niewiadomych powodów, bo ani ładne, ani szczególnie oryginalne, ale moda to moda i z nią nie ma co dyskutować. O sukcesie Relaksów mógł zdecydować nieco kosmiczny wygląd oraz popkultura. W Relaksach pojawili się na ekranie bohaterowie kultowej komedii Juliusza Machulskiego „Seksmisja”. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że było to w epoce, kiedy ciężko było zdobyć jakiekolwiek buty, nie tylko te modne. Mieć topowe Relaksy to w czasach PRL-u był szpan, taki jak dziś mieć oryginalną torbę Louis Vuitton (jak znane modelki) lub szwajcarski zegarek Patek Philippe (jak były minister ‒ jedyny człowiek, który się na zegarku przejechał).
Relaks w okresie słusznie minionej Polski Ludowej na szczęście kojarzył się nie tylko z butami. Także ze słynnym komiksem (magazyn RELAX pisany zawsze z dużej litery i przez X), w którym szefem artystycznym był mistrz gatunku Grzegorz Rosiński. Magazyn komiksowy RELAX był równie trudny do zdobycia, jak buty Relaks, ale urósł do rangi legendy, nie tylko ze względu na nazwisko Rosińskiego, który stał się wielką gwiazdą europejskiego rysunku. Buty i komiks ‒ oba towary deficytowe. Nazwy miały chyba nieprzypadkowe. W siermiężnej epoce socjalizmu ciągle mówiło się o pracy dla kraju, wykonaniu planu i przekraczaniu normy. Gdzie tu miejsce na relaks?
W początkowej fazie komunizmu relaks utożsamiano z pasożytniczymi, zdegenerowanymi warstwami społeczeństwa. Dopiero wraz z małym otwarciem się na kulturę Zachodu uznano, że należy się on masom pracującym. Zespół Andrzej i Eliza zdobył w latach 70. wielką popularność piosenką „Czas relaksu”. Piosenka opowiadała o sytuacji, w której podmiot liryczny odpoczywa po długiej wędrówce (trasa wędrówki nieznana), w swoim prywatnym bungalowie, nad kieliszkiem Martini. Taka forma relaksu była dostępna co najwyżej ówczesnym elitom partyjnym i artystycznym, które miały dacze i bungalowy oraz dostęp do zagranicznych trunków. Większość społeczeństwa korzystała z wyjazdów do rodziny na wieś, baru piwnego „Pod chmurką” lub tzw. Funduszu Wczasów Pracowniczych, czyli systemu, który pozwalał wyjeżdżać zasłużonym pracownikom do ośrodków wypoczynkowych.
Dziś już samo określenie „ośrodek wypoczynkowy” budzi skojarzenie z czymś mocno archaicznym i zacofanym. Ośrodek wypoczynkowy to pojęcie z tego samego kręgu kulturowego, co beret z antenką czy paprykarz szczeciński. Ośrodkom takim patronowały zwykle wielkie zakłady pracy. Prywatne hotele i pensjonaty były nieliczne, a ich właściciele mocno podejrzani ideowo i gnębieni przez urzędy skarbowe.
Rynek usług turystycznych był więc opanowany przez wielkie zakłady przemysłowe, które obok produkowania traktorów, wydobywania węgla, czy wytopu stali serwowały ludziom relaks i odpoczynek. Z tego okresu pochodzi słynna piosenka Wojciecha Młynarskiego „Jesteśmy na wczasach”, opisująca kolejne relaksujące się w górach turnusy. Ośrodki wczasowe w PRL-u zabawnie opisuje też Michał Witkowski w swojej głośnej powieści „Lubiewo”. Były to siermiężne i obfitujące w ciągłe braki (w zaopatrzeniu gastronomicznym lub w środkach higieny) wielkie KOMBINATY RELAKSU. Z pewnocią jednak wypoczynek taki nie pozbawiony był owego dziwacznego (jak cały PRL) i zarazem komicznego uroku. Dowodem słynny film „Rejs” Marka Piwowskiego, w którym pasażerowie małego wycieczkowca pływającego po Wiśle wybierają Radę Rejsu oraz śledzą się i donoszą na siebie.
Na podróże z Orbisem do Bułgarii pozwolić sobie mogli nieliczni. Tymczasem wyjazdy do ośrodków wypoczynkowych w kraju miały charakter masowy, lecz nie były wolne od licznych stresów, które fundowała epoka spod znaku towarzysza Gomułki czy Gierka. Żeby się zrelaksować, trzeba było najpierw się nieźle natrudzić. Przede wszystkim ‒ wywalczyć skierowanie na wczasy, które nie mogło z oczywistych względów przysługiwać każdemu. Skierowanie takie władna była przydzielić rada zakładowa (za wyniki i lizusostwo osiąganie przez nas na terenie zakładu pracy) lub partia. Jeżeli ani w jednym, ani w drugim miejscu nie mieliśmy poparcia lub zadowalających wyników, można było starać się przekupić Panią Kadrową. Dziś Pierwsza Kadrowa kojarzy się miłośnikom historii z legionami marszałka Piłsudskiego. Niestety, była jeszcze inna Pierwsza Kadrowa. Było to na ogół grube babsko siedzące za biurkiem w kadrach i pijące czarną kawę z gruntem. Jeżeli odpowiednio często przynosiliśmy jej trudno dostępne na rynku czekoladki Wedla lub zdobytą po znajomości kiełbasę krakowską, to była szansa na łaskawe uzyskanie skierowania na wczasy. Potem trzeba było zakupić bilety na tabor PKP i liczyć na to, że pociąg spóźni się nie więcej niż dwa dni, a nasza podróż nad morze czy w góry przebiegnie w miarę bezkonfliktowo, w kiblu bądź na korytarzu. Ludzie w czasach ogólnego niedoboru i koślawości gospodarczej systemu byli po prostu mniej wymagający. Pociągi funkcjonowały na zasadzie, kto wejdzie ten jedzie, a że jechać chciało zwykle trzy razy tyle pasażerów, ile było miejsc, to efekt finalny był taki, jak w puszce sardynek lub w beczce śledzi.
Po takiej miłej podróży, przypominającej bieg przez płotki z przeszkodami w stroju płetwonurka, trafiający się nagminnie grzyb na ścianie, kolejka po piwo czy ryba smażona na starym oleju, nikogo już w miejscu wypoczynku nie szokowały. Atrakcją wszystkich wczasów retro był osobnik zwany kaowcem, czyli instruktor kulturalno-oświatowy, który organizował alkohol, wypożyczał gry planszowe i piłki oraz podrywał co ładniejsze turystki.
Już w czasach PRL naukowcy doszli do słusznego wniosku, że odpoczynek źle zorganizowany może być bardzo męczący. Stawiano nawet ryzykowną tezę, że jedyny prawdziwy i pewny odpoczynek, jaki nas czeka, to odpoczynek wieczny. Jednak, jak widzimy za oknem, świat rozciąga się jak guma do majtek i zmienia z prędkością rakiety kosmicznej. Dziś, dzięki salonom SPA, możemy zrelaksować się bez nerwów, w komfortowych warunkach i choć na chwilę poczuć niczym gwiazdy z Hollywood. Niestety, dziś nikt nie śpiewa o tym, jak fajnie jest w saunie czy jacuzzi, nie ma hitów o relaksie w salonach wellness czy podczas masażu tajskiego, a piosenek o trudach i znojach na wczasach w PRL, gdy masaż wszyscy serwowali sobie bezpłatnie i przymusowo na korytarzu w ciasnym pociągu, było bez liku. Piosenkami odreagowywano nieudane wakacje i obśmiewano trudy i absurdy życiowe systemu. Był to sposób na oswojenie skomplikowanej rzeczywistości spod znaku PRL. Śpiewamy tylko wówczas, gdy nas coś uwiera, a gdy jest miło i przyjemnie, to dla Polaka nie ma tematu. No to może lepiej, że nie ma piosenek o SPA.
Krzysztof Skiba
Fot: Rafał Czajka