Ze znaną dziennikarką, propagatorką biegania i zdrowego odżywiania rozmawiamy o tym, jak dogadywać się ze swoim organizmem, zachować wewnętrzną równowagę i czerpać radość z życia.
Co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu?
Zdrowie. Moje i moich najbliższych. Bez niego wszelkie plany biorą w łeb, nic nie da się zrobić. Nasze działania, zarówno praca jak i uciechy świata, nie mają sensu, jeśli nie będziemy mogli z nich skorzystać.
No tak, ale gdy jesteśmy młodzi, nic poważnego nam nie doskwiera, nie myślimy o tym .
Jednak od najmłodszych lat w to swoje zdrowie inwestujemy! Usłyszałam niedawno o badaniach, które potwierdzają, że to, co jemy przez pierwsze miesiące po urodzeniu, ma kolosalny wpływ na jakość późniejszego życia, podatność na choroby. Od początku zapracowujemy na to, co będzie się z nami działo przez długie lata.
Banalna rada brzmi: zdrowo żyć. Ale co to znaczy?
Właśnie trzeba zdrowo się odżywiać, bo nasz organizm jest niewiarygodną mądralą ‒ wszystko zapamiętuje: czym go zaśmiecaliśmy, jak byliśmy dla niego niefajni. I druga rzecz ‒ trzeba się ruszać. Każdy lekarz powie nam, że jak się ruszamy, to mamy większą odporność, lepsze krążenie, nie obrastamy tłuszczem, jesteśmy weselsi, bo wydzielają się endorfiny ‒ hormony szczęścia.
Tylko tyle?
Byłoby super, gdybyśmy potrafili jeszcze do tego dołączyć umiejętność odpoczywania. Kiedy było to naturalne, przestrzegaliśmy pewnych zasad. Dzisiaj wracamy z pracy, jemy coś w biegu i otwieramy laptopa. Jeśli nie pracujemy w weekend, to załatwiamy zakupy, zaległe sprawy, na które nie starczyło czasu w tygodniu, bo wracaliśmy do domu wieczorem, A organizm i ciało i głowa muszą mieć czas na regenerację. Możemy przez chwilę czerpać z zapasów, ale to bardzo krótka piłka .
A więc żyć zdrowo, to także umieć znajdować równowagę?
To balans między pracą a domem, domem a czasem tylko dla siebie, czasem wytchnienia i aktywności fizycznej. Na wszystko powinno być miejsce. Nawet, jeśli praca jest naszą pasją, albo okoliczności zmuszają nas do długotrwałego wysiłku, musimy świadomie szukać okazji do resetowania się. Powalczyć o tę aktywność w ciągu doby.
Wielu z nas prowadzi aktywne życie, choćby przed telewizorem czy komputerem do późna w nocy. I nie jest to praca, więc odpoczywamy .
Ale ja mówię o prostej aktywności fizycznej! Pójściu na spacer, posiedzeniu na trawie w parku, czy na piasku nad rzeką i pooddychaniu świeżym powietrzem. Pomyśl, natura stworzyła nas jako myśliwych ruchliwych szperaczy godzinami tropiących zwierzynę, czy szukających owoców w lesie. A my dzisiaj spędzamy dziesięć godzin w pracy i autobusie, potem przed telewizorem i, jak dobrze pójdzie, resztę doby w łóżku. Jak ten organizm ma się w tym odnaleźć? On i tak dokonuje cudów adaptacji, że chce z nami żyć te 70-80 lat! No, ale wszystkich naszych błędów nie naprawi i coraz częściej się psuje.
W dzieciństwie trenowałaś sport. Zastanawiam się, czy ludziom przywykłym do aktywności fizycznej łatwiej jest pokonać wewnętrznego lenia?
Pewnie tym, którzy byli wdrożeni do pewnego reżimu, regularnej aktywności, łatwiej jest się zmobilizować. Istnieje też coś takiego, jak pamięć mięśni ‒ jeśli coś już kiedyś robiłeś, łatwiej przychodzi ci to po przerwie. Ale wszystko daje się wypracować. Wiesz, dlaczego biegam dzisiaj maratony? Bo chcę! Bo wiem, jaką mi to sprawia frajdę, jaka jestem szczęśliwa.
Więc najpierw trzeba wziąć to na rozum, a potem już pójdzie?
Myślę, że coraz więcej osób zdaje sobie sprawę, że naturalna aktywność jest najlepsza na dobre samopoczucie. Przetestowali, że inne rzeczy, choćby leki, nie działają. Piąty proszek na ból głowy ci nie pomoże, a zwykły spacer, gimnastyka przepony i dotlenienie zdziałają cuda!
Do tego dochodzi się przez doświadczenie. Jeśli zmienisz dietę, nawet przypadkowo, i zobaczysz, że lepiej się czujesz, to nie chciałbyś do tego wrócić? A jak poczujesz ‒ uwierz mi: to się naprawdę czuje! ‒ strumień endorfin płynących w żyłach, jak rozpiera cię energia, świat wydaje się jaśniejszy Nie chciałbyś, żeby jutro było tak samo? Więc może wstaniesz o szóstej, założysz dres i pobiegniesz nad Wisłę?
W opiniach na temat twojej książki o bieganiu znalazłem głosy czytelników, którzy pokochali ją za energię, którą przekazujesz, skuteczne zarażanie tym, by zrobić dla siebie co dobrego. To rzeczywiście są twoje doświadczenia, czy teoria, którą poznałaś i teraz propagujesz?
Ja nikogo nie namawiam do biegania, czy ‒ w najnowszej książce ‒ do zdrowego jedzenia. Mogę jedynie opowiedzieć, co sama zrobiłam, jak się z tym czułam. To jest moja historia. Jeśli ona kogo przekona do podobnych działań, to super.
Nie ma tam marketingowej ściemy?
Opowiadam o swoich przeżyciach, o tym jaką mam radochę, ale i jak się wszystkiego uczyłam, jak się sama ze sobą boksowałam. Ja też łapię lenia, wielokrotnie się zniechęcałam. Jak zaszłam w ciążę, to ‒ wbrew opinii większości ‒ wiedziałam, że to nie koniec z treningami, że jak urodzę, to nie zgnuśnieję między pieluchami i zupkami w słoiku. Ba, słoiczków Tysiek nawet nie zna. I wiesz co? Lekarka tylko mi przytaknęła. Skoro biegam od dziesięciu lat, mogę kontynuować, byle spokojnie, z głową, świadomie. Potem w naszym domu pojawił się wózek biegowy, za którym zaczęłam truchtać cztery miesiące po porodzie. Na maraton do Nowego Jorku pojechalimy we trójkę z Pawłem i Tyśkiem, a ostatnio byli ze mną na starcie Rajdu Dakar.
I nie bałaś się, że zrobisz sobie krzywdę? Maraton to nie jest truchcik wokół parku. Kto pomagał ci się przygotowywać?
Mojego trenera, Kubę Wiśniewskiego, poznałam dwanaście lat temu, podczas wywiadu. Założyłam się z nim, że przebiegnę maraton. Wtedy w ogóle nie trenowałam, o wyczynowym bieganiu już dawno zapomniałam. On pomyślał, że kolejna gwiazdka, celebrytka chce się wypromować, ale ja się zacięłam. Jak dam słowo, to muszę go dotrzymać. Ważne, żeby wszystko robić z głową. Jeśli ktoś ma nadwagę, albo nie jest w najlepszej kondycji, to nie może rzucać się na głęboką wodę. Jak na pierwszym treningu postanowimy biec przez godzinę, to albo zrobimy sobie krzywdę, albo w najlepszym razie ‒ zniechęcimy się i znów na kilka lat zostanie nam telewizor.
Od czego trzeba więc zacząć?
A choćby od zwyczajnego marszu, może marszobiegu, pilnując, by nie zabrakło nam tchu. Z pokorą i dystansem do siebie. Nie przejmować się, że na początku wyprzedzać nas będzie każdy, łącznie ze staruszką, że wizja ciągłego biegu wydaje się nierealna. Po kilkunastu dniach zobaczymy, że możemy więcej, szybciej, dłużej. Mimo, że organizm się buntuje, bolą stawy, mięśnie, pali w płucach, a twarz wygląda jak dorodny burak. Ale przychodzi taki moment ‒ uwierz mi, on przychodzi zawsze! ‒ kiedy to zaczyna być przyjemność. Jeli się nie zniechęcisz, dotrwasz do tego momentu ‒ wygrałeś! Nie tylko z własnym poczuciem niemożności, ale wygrałeś lepsze, zdrowsze życie.
I potrzebujemy do tego tylko odrobiny determinacji?
No i jeszcze dobre buty do biegania. Nie muszą być bardzo drogie, ale ważne, by były do biegania, bo to zmniejsza ryzyko urazów. Całą resztę ‒ świat wokół nas i piękną przyrodę mamy za darmo.
Pamiętasz takie powiedzenie, że jesteśmy tym, co jemy? Jak dochodziłaś do tego, co jest dla ciebie dobre?
Bardzo poruszyła mnie wiedza o tym, że organizm zapamiętuje, jak go traktowaliśmy, czym był karmiony już od najmłodszych lat. Nie chciałabym świadomie się krzywdzić. Wyobraziłam sobie te wszystkie złogi, wysiłek, jaki on musi podjąć, by codziennie naprawiać moje głupie przyzwyczajenia. Pewnie jest tak, że jak jesteśmy młodsi, więcej się ruszamy, przychodzi mu to łatwiej. Ale pewnego dnia zastuka od środka i powie: „teraz płać za te wszystkie lata”. Tylko, że zazwyczaj jest już za późno. Parę rzeczy zdążyło się popsuć.
Czyli powinniśmy jeść to, co nam służy. Ale jak to odkryć, skoro na początku organizm nie wysyła żadnych ewidentnych sygnałów?
Nauczyliśmy się zagłuszać te delikatne sugestie ‒ bagatelizujemy objawy małego buntu, łykamy jakieś proszki, stłumiliśmy intuicję, ulegając nawykom czy sugestywnym reklamom. Ale są jakieś podstawowe zasady: żeby nie smażyć, tylko gotować na parze, żeby eliminować cukier, żeby jak najczęściej wyciągać rękę po nieprzetworzone kasze i warzywa, żeby nie jeść wieczorem owoców, bo mają cukier, który w nocy nie jest nam już potrzebny, więc odłoży się gdzie na boku. Niby wszystko to wiemy, ale znowu ‒ jak z aktywnością fizyczną ‒ trzeba zacząć, by zauważyć różnicę i móc się cieszyć.
Dochodziłaś do tego stopniowo, z wiekiem?
Tak, to jest naturalny proces, pewnie jeszcze nie zakończony. Dzisiaj nie jem mięsa, ale przecież jako dziecko byłam nim karmiona. Co prawda nigdy mi specjalnie nie smakowało, ale wiadomo jakie były czasy, wiedza rodziców. Jeśli jednak raz wejdziesz na tę ścieżkę świadomych wyborów, poczujesz różnicę, to chcesz wiedzieć więcej, eksperymentować. Ktoś zapyta: „a jadłaś nutellę zrobioną z awokado?” I chcesz spróbować. Trzeba zmiksować awokado, daktyle, kakao i banana. Powstanie wspaniały krem czekoladowy, który smakuje jak nutella i dzieci się nabierają, a jest o niebo zdrowszy.
I tego typu doświadczenia były dla Ciebie inspiracją do napisania kolejnej książki, tym razem „I jak tu nie jeść!”?
Bardziej zainspirowały mnie koleżanki. Jedna zapytała mnie kiedyś: „Sadzia, co ty bierzesz? Że tak ci się chce, że masz tyle energii, że jesteś uśmiechnięta”. Ja jej wysłałam zdjęcie i przepis. Chyba owsianki na mleku migdałowym, z jakimiś ziarnami, owocami, które miałam w domu, polanej olejem lnianym i odrobiną miodu. I napisałam, że to moje śniadanie. Zaczęłam wrzucać różne takie domowe przepisy na swoją stronę, aż kto zapytał wreszcie, czy nie mogłabym zebrać tego w całość. Pomylśałam sobie, że to fajny pomysł, bo nie będę musiała co chwilę odpisywać i wysyłać pojedynczych przepisów. I dzisiaj książka jest w księgarniach.
A jaka jest myśl przewodnia tego zbioru?
Zdrowo, szybko i łatwo.
Nie wierzę. Zdrowe odżywianie wcale nie jest szybkie, a pewnie też i nie tanie.
Ja naprawdę nie mam czasu, żeby spędzać w kuchni godziny! A uwierz mi, odżywiam się zdrowo. Czasem, jak mam cały dzień nagrania, zabieram z domu pudełko z czymś własnym, żeby nie jeść przypadkowych rzeczy na mieście. To są naprawdę proste przepisy, których nie można zepsuć.
Ale na pewno kosztuje to więcej niż hamburger czy paczka parówek.
Wiesz co, to kwestia twojej decyzji czy chcesz zainwestować w siebie, w jakość swego życia, w zdrowie. Nigdy tego nie liczyłam, ale jestem pewna, że sporo oszczędzam na lekarstwach, jakichś suplementach, wizytach u lekarzy. Jeśli zdecydujesz się, żeby lepiej jeść, przestawisz swoje myślenie, to szybko przekonasz się, że to nie jest takie skomplikowane i drogie.
Dzisiaj rano, przed przyjściem tutaj, zrobiłam w piętnaście minut obiad dla nas wszystkich. Zobaczyłam, że mam w lodówce włoszczyznę, trawę cytrynową, czosnek, olej kokosowy, trochę sezamu, czarnuszkę i powstała pyszna, pożywna, aromatyczna zupa. I w zasadzie z resztek ‒ to nasze warzywa, a pucha oleju kokosowego starcza mi na trzy miesiące. Te rzeczy z pozoru wydają się drogie ‒ weź taki rarytas jak mleko kokosowe. Mała puszka kosztuje w supermarkecie dwa złote z hakiem. Tyle, co wielokrotnie przetworzony batonik, którym nasycisz się na pół godziny.
Czyli trzeba się rozejrzeć i poszukać?
Właśnie! Możesz powiedzieć, że komosa ryżowa jest droga. Ale ona jest bardzo wydajna i starcza na długo. A mięso będzie zawsze droższe, niż produkty roślinne, bo przecież hodowla kosztuje znacznie więcej niż uprawa roślin.
Mimo wszystko myślę, że nie jest to takie proste. Dostałem niedawno od dietetyka listę potraw i zaleceń żywieniowych na kilkunastu stronach. Nie wyobrażam sobie, bym mógł to samodzielnie przygotowywać, więc muszę pozostać przy jedzeniu na mieście
To dlatego, że nigdy nie spróbowałeś! Nie da się dokonać zmiany, jeśli nie podejmiesz próby. I musisz uwierzyć, że się uda, wtedy łatwiej przetrwać ewentualne pierwsze porażki.
Myślisz, że możemy tak sterować naszym życiem, by właśnie dokonywać dobrych wyborów, tracić mniej energii na rzeczy błahe, skupiać się na tym, co ważne i wartościowe?
Wierzę w to, że jeśli podejmiemy ryzyko nawet poważnej zmiany, to szanse na sukces są ogromne. Obserwuję wiele kobiet, do niedawana zagonionych, pochłoniętych karierą, które na przykład rodzą dziecko i nie chcą już wracać do starego świata. Niekoniecznie muszą mieć majętnych mężów, ale decydują się na zmianę, podejmują ryzyko. Trzeba mieć odwagę i pewnie trochę szczęścia, żeby się udało. Ale efekt, w postaci lepszego życia, może być bezcenny.
A ty jak budujesz swoją codzienną równowagę?
Lubię wyjeżdżać, ale to nie musi być koniec świata. Mam kilka takich sprawdzonych miejsc w Polsce, które uwielbiam. Od ośmiu lat jeżdżę do mojego ukochanego pensjonatu Afrodyta w Ośnie Lubuskim, gdzie są mili, serdeczni ludzie, jest czyste jezioro i mają wspaniałe zabiegi SPA. Albo Srebrny Dzwon w Kadynach, gdzie mają pyszne jedzenie, ciszę i balsamiczne powietrze. Zimą ‒ hotel Bania w Białce Tatrzańskiej, teraz Tysiek wskoczy już na narty.
A na co dzień idę pobiegać. Zakładam buty, wychodzę na ścieżkę nad Wisłę i po pół godzinie wszystko wraca do normy. Jak nie ma obok Wisły, to można wsiąść na rower, popływać, albo po prostu pójść na spacer. I nie mów mi, że to wielkie wyzwanie, na które cię nie stać!
====
Beata Sadowska
redaktor naczelna „Dbam o zdrowie”, studiowała politykę społeczną na UW. Pracę zaczynała jako reporter w Radiu Kolor. Potem było Radio ZET, TVN, Polsat, MTV, TVN Style, TVP2, Polsat Cafe. Dziś prowadzi audycję „W biegu i na wybiegu” w Radiu ZET Chilli oraz „Aktywnie bardzo” w Radiu ZET. Stanęła na mecie 15 maratonów, teraz przygotowuje się do triathlonu. Jest mamą 1,5 rocznego Tytusa, z którym podróżuje po świecie. Napisała dwie książki o swoich pasjach: „I jak tu nie biegać!” oraz najnowszą, zawierającą 63 zdrowe i szybkie przepisy ‒ „I jak tu nie jeść!”.