Charakterystyczne fioletowe pola są symbolem tutejszego krajobrazu, a pobudzający zmysły zapach lawendy jest wszechobecny. To miejsce, które zachwyca swoją prostotą i pięknem. Urokiem, którego nie można porównać z niczym innym.
Tekst: Aleksandra Dobrzańska
O podróży do Prowansji marzyliśmy latami, głównie z powodu lawendy – jej uwodzicielskiego zapachu i niepowtarzalnego koloru. Trafiliśmy wspaniale, bo właśnie odbywały się lawendowe żniwa. Trzeba jednak przyznać, że Prowansja jest atrakcyjna przez cały rok – wiosną kwitną tu migdałowce, lato należy do lawendy, jesienią zaczynają się winobrania, a zimą zbiory oliwek i niezapomniane wyprawy z psami na poszukiwanie trufli w dąbrowach.
BEZ POŚPIECHU
Prowansja ma swojego piewcę. Nie jest nim Prowansalczyk czy Francuz z innego regionu, lecz Anglik, który osiedlił się tu ponad 20 lat temu. Autor wielu zabawnych opowiadań o Prowansji (m.in. „Rok w Prowansji”, „Zawsze Prowansja”) wydanych również w Polsce. Peter Mayle, bo o nim mowa, jest przekonany, że kto raz posmakował tutejszego życia, nie będzie już potrafił żyć gdzie indziej. Czytając jego książki, można zakochać się w tej krainie – chce się smakować ją bez pośpiechu, czyli tak, jak się tu żyje. Z Peterem Mayle’em umawiamy się na rozmowę w miasteczku, w pobliżu którego kupił drugi dom (pierwszy musiał sprzedać, bo za dużo osób znało jego adres). Na wstępie radzi nam, jak zwiedzać Prowansję: „Najlepiej obrać sobie za punkt wypadowy jakieś miasto, na przykład Aix-en-Provence i stamtąd «gwiaździście» robić wycieczki”. Tak też robimy.
Najpierw jedziemy na równinę Valensole, do słynnego lawendowego zagłębia. Jazda bocznymi drogami, mimo niepochlebnych opinii o szalonych francuskich kierowcach, to sama przyjemność. Spokój, dobra nawierzchnia. No i te krajobrazy! Kilometrami widzi się tylko zieleń – nie ma zabudowań i wsi. Wokół tylko pachnące ziołami łąki, falujące w gorącym słońcu, oliwki, cyprysy i poletka winorośli. Dopiero pod koniec dnia naszym oczom ukazują się ciągnące się aż po horyzont przepiękne fioletowe pola.
FARMY PEŁNE RELAKSU
Wieczorem docieramy do Maison St. Joseph na lawendowej farmie prowadzonej przez urocze, pełne temperamentu siostry zakonne. Produkują one susz lawendowy, olejki eteryczne i miód. Oczywiście z lawendy. Tutaj też dowiadujemy się, że nie każda lawenda to... lawenda. Okazuje się, że jedynie 25 proc. upraw to prawdziwa lawenda, pozostałe 75 proc. to lawandyna, czyli tzw. hybryda, krzyżówka dwóch gatunków lawendy – łatwiejsza w uprawie, dająca jednak gorszej jakości olejek. Jak ją rozpoznać? Trzeba być nie lada znawcą, żeby mieć 100 proc. pewności. Takimi ekspertami są z pewnością panie Marguerite Blanc z Château de la Gabelle i Catherine Liardet z Sault-en-Provence. Ta druga ma na swojej, liczącej 500 hektarów farmie, około 200 gatunków lawendy. W jej towarzystwie można zwiedzić uprawy i spróbować nauczyć się rozpoznawać poszczególne gatunki.
Obie farmy znajdują się w Górnej Prowansji. Podziwiamy więc ciągnące się aż po horyzont fioletowe dywany zachwycając się, że powietrze nasycone jest olejkami eterycznymi. W takiej okolicy warto zatrzymać się na nocleg, bo ten wszechobecny aromat uspokaja, relaksuje i wprawia w pozytywny nastrój. Można tu nie tylko fantastycznie odpocząć, ale także nauczyć się ścinać sierpem lawendę (sztuka wcale nie łatwa) i zobaczyć, jak wytwarza się tak cenny olejek.
KRÓLESTWO AROMATÓW
Prowansja to kraina zapachów. Tutaj wszystko pachnie albo lawendą, albo kocankami, tymiankiem czy rozmarynem. Nic więc dziwnego, że produkcję kosmetyków opiera się tylko na naturalnych aromatach. Można przekonać się o tym w Valensole, gdzie 5 km od miasteczka znajduje się doskonale wkomponowana w wiejski krajobraz fabryka najbardziej znanych prowansalskich kosmetyków – L’Occitane. Jej budynki są prawie niezauważalne. Architekci dokonali prawdziwej sztuki, by nie naruszyć krajobrazu – to dowód na to, że ekologia jest tutaj wartością nadrzędną. Twórca firmy, Olivier Baussan, produkcję naturalnych kosmetyków na bazie prowansalskich ziół zaczął w garażu. Jego motto stanowią słowa: „Są wydarzenia, które nauczyły mnie wszystkiego o naturze. Zachwycam się nimi za każdym razem, kiedy spotykam kobiety i mężczyzn z mojej rodzinnej Prowansji”. Z kolei Pierre Magnan, pisarz z Prowansji, twierdzi, że „L’Occitane zaoferowało nam słodycz ziemi, która smakowana jest zwykle przez tych, którzy w pocie czoła w niej pracują”.
Przyjeżdżając tutaj, warto umówić się na zwiedzanie wytwórni, a potem wstąpić do butiku po kosmetyki, których aromat przez długie miesiące będzie przypominać o słonecznej Prowansji.
NOCLEG W GOŁĘBNIKU
W Prowansji nie ma wsi, do których widoku przyzwyczailiśmy się w Polsce. Są albo siedliska, składające się z wielu budynków gospodarczych, rozbudowywane przez pokolenia, liczące często 100 i 200 lat, położone wśród kilkudziesięciohektarowych pól, albo miasteczka pojawiające się nagle przy drodze, w miejscach, gdzie widać pagórek, wzniesienie bądź grupę skał. Przykute do zbocza góry wyglądają jak jaskółcze gniazda. Noclegu jednak nie warto szukać w mieście. Lepiej zatrzymywać się w gospodarstwach agroturystycznych – należy wypatrywać znaku Gîtes de France i kłosów, odpowiednika hotelowych gwiazdek. Pokoje są bardzo czyste, ładnie urządzone, zawsze z łazienkami. Przy wielu gospodarstwach jest też basen.
Na farmie w Sault-en-Provence odprowadzana jest do niego woda lawendowa (produkt uboczny destylacji olejku) – to jest dopiero SPA! Kąpiel w takim basenie pod rozgwieżdżonym niebem pobudza wszystkie zmysły. Jednak wielbiciele klasycznych zabiegów również nie będą zawiedzeni – w wielu hotelach i pensjonatach w Prowansji są centra SPA, gdzie programy kosmetyczne i relaksacyjne stworzone zostały właśnie na bazie lawendowych specyfików. Można wybrać luksusowy hotel lub stare opactwo przerobione na pensjonat.
My najpiękniejszą kwaterę znajdujemy w Aubenas les Alpes, na farmie Le Moulin Brun. Uroczy pokój w wieżyczce – dawnym gołębniku – cały w barwach dojrzałej lawendy. Wokół cisza i spokój. Nawet telefon komórkowy musi odpocząć, bo nie ma zasięgu. Po wspaniale przespanej nocy pyszne śniadanie na świeżym powietrzu, a wokół widok na góry, pola lawendy i słoneczników. Zapach ziół, muzyka cykad i kolorowe motyle. Czujemy się tak, jakbyśmy znaleźli się w ogromnym gabinecie aroma- i muzykoterapii. Szef tego urokliwego gospodarstwa chętnie opowiada o uprawach, oprowadza nas też po destylarni lawendowego olejku i objaśnia proces produkcyjny. Dowiadujemy się, że z samej uprawy lawendy i ziół, takich jak mięta czy oregano, trudno się utrzymać. Agroturystyka to też za mało. Jednak połączenie tych dziedzin pozwala spojrzeć w przyszłość optymistycznie.
Na koniec ruszamy w stronę Lazurowego Wybrzeża, gdzie zapach lawendy miesza się ze słoną morską bryzą. Przed nami słynne miejscowości – Cannes, Nicea, St. Tropez. Coraz mniej tradycyjnych prowansalskich siedlisk, a coraz więcej bogatych willi, rezydencji, pałaców i luksusowych hoteli. Najpiękniejsza Riwiera świata pachnie luksusem. A jak smakuje!
PROWANSJA NA TALERZU
Kuchnia prowansalska to przede wszystkim aromat ziół. Lawenda, tymianek, mięta, oregano, bazylia i szałwia dodawane są w różnych proporcjach do przygotowywanych potraw. Duża ilość warzyw i dobra oliwa to podstawowe składniki wielu dań. Jagnięcina z rozmarynem, zupa rybna bouillabaisse (najlepsza w Marsylii), sałatka prowansalska, omlet z ziołami i jajecznica z truflami warte są spróbowania w każdej restauracji, zarówno w mieście, jak i na prowincji. Do posiłku warto zamówić lokalne różowe wino. A po nim? Pyszne desery to lawendowe lody albo twarożek z lawendowym miodem. I pastis – mocny trunek produkowany na bazie esencji anyżkowej z mieloną lukrecją, cukrem oraz ziołami prowansalskimi podawany zawsze z wodą.
W drodze powrotnej znów sięgamy po książkę Mayle’a „Jeszcze raz Prowansja”, w której pisze: „W Prowansji nie czci się czasu tak jak w tych częściach świata, gdzie panuje większa gorączkowość. (…) Ludzie jednak, mimo że nie przywiązują wielkiej wagi do czasu w rozumieniu punktualności, potrafią rozkoszować się chwilą obecną. Oczywiście jedzeniem. Rozmową na rogu ulicy. Grą w boule. Wybieraniem bukietu. Przesiadywaniem w kawiarni. Nikt nie odmawia sobie drobnych przyjemności i nikt się nie śpieszy – co bywa irytujące, często zachwycające, a w końcu zaraźliwe”.
Polecamy także: