„Jeśli widzisz kogoś bez uśmiechu, daj mu jeden ze swoich” brzmi birmańskie przysłowie. Jak hojni potrafią być Birmańczycy przekonuję się podczas każdej kolejnej podróży po Kraju Tysiąca Złotych Pagód.
Tekst: Katarzyna Sołtyk
Birmańczycy twierdzą, że na pagodzie Shwedagon w Rangunie jest więcej złota niż w Banku Anglii. Najważniejsza świątynia kraju ma 98 metrów wysokości i cała pokryta jest drogocennymi płatkami kruszcu. Jej zwieńczenie wysadzane jest 7 tysiącami szlachetnych kamieni, a na samym szczycie znajduje się 70-karatowy diament. W Kyaiktiyo nie tylko pagoda, ale i skała, na której ona stoi pokryta jest złotem, a w Paganie dziesiątki świątyń wykończonych jest lśniącymi w słońcu stupami. Nie bez powodu Birmę nazywa się Złotą Krainą. Bez wątpienia jest to najbogatszy z najbiedniejszych krajów świata.
W 2014 roku Europejska Rada ds. Turystyki i Handlu, skupiająca przedstawicieli 27 krajów Unii Europejskiej, najciekawszym kierunkiem turystycznym roku wybrała Birmę. To jedno z najbardziej prestiżowych wyróżnień w branży turystycznej na świecie otrzymał kraj przez dziesięciolecia rządzony przez juntę wojskową i odizolowany od reszty świata, który dopiero w 2011 roku wkroczył na powolną drogę do demokracji. Jak na ironię, to właśnie ta długotrwała izolacja jest dziś jego największym atutem turystycznym. Zachodnia cywilizacja nie zdążyła poczynić spustoszenia w kulturze, tradycji i mentalności narodu. Mężczyźni wciąż noszą kraciaste longyi częściej niż dżinsy. Kobiety zakładają barwne sarongi. Jedni i drudzy stosują tradycyjny makijaż z tanaki (starta kora drzewa zmieszana z wodą), który pełni nie tylko rolę upiększającą, ale i chroni przed słońcem. A wszyscy (oprócz mundurowych oczywiście) są uśmiechnięci i pogodni. Na przekór wszystkiemu...
PODRÓŻ W GŁĄB SIEBIE
Birma leży w południowo-wschodniej Azji, między Indiami, Bangladeszem, Chinami i Tajlandią. Największym miastem kraju jest Rangun (Yangon), do niedawna stolica. Górująca nad kolonialnym miastem Złota Pagoda Shwedagon mocno kontrastuje z otaczającą ją rzeczywistością. Zwłaszcza nocą, kiedy zazwyczaj brakuje prądu i jedynymi orientacyjnymi punktami miasta są oświetlone złote stupy.
Za dnia można podziwiać kolonialną architekturę miasta. Domy są brudne i obdrapane, ulice zabarykadowane straganami, chodniki zawalone workami z ryżem, suszoną rybą, owocami, przyprawami korzennymi i posążkami Buddy. Hałaśliwe, zdezelowane pojazdy sprzed kilkudziesięciu lat ścigają się ze skrzypiącymi rykszami. Wszystko to smaży się w tropikalnym ukropie i paruje ostrym zapachem birmańskich potraw.
Podróżowanie po birmańskiej krainie paradoksów i kontrastów zawsze skłania mnie do refleksji. Jej mistyczną atmosferę tworzą nie tylko niezliczone świątynie i pagody oraz masa buddyjskich posągów obserwująca nas na każdym kroku, ale przede wszystkim ludzie. Przyjaźni, uśmiechnięci, ale też dumni i niezłomni. Skromni i sprawiający wrażenie szczęśliwych, choć przez ponad pół wieku byli ciemiężeni przez juntę wojskową i wciąż żyją w skrajnym ubóstwie. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że Polskę, Wałęsę i Solidarność znają znacznie lepiej niż niejeden Amerykanin czy nawet Europejczyk.
Skąd w Birmańczykach taka siła i pogoda ducha? – zastanawiam się podczas każdej birmańskiej podróży. Odpowiedzią jest buddyzm – religia dominująca w Birmie. A właściwie nauka, czy raczej „droga” – jak nazywają ją wyznawcy Buddy. Coraz więcej turystów stara się ją poznać i zrozumieć, coraz więcej klasztorów w Birmie chętnie gości przybyszy z Zachodu, pragnących na nowo odnaleźć cel i azymut w swoim życiu lub po prostu wyciszyć się z dala od zgiełku wielkiego świata. W cieniu pagody i jednego z licznych posągów Buddy. Oświecony w Birmie obecny jest wszędzie: siedzący, gdy medytuje, stojący, gdy naucza, leżący z głową opartą na dłoni, gdy odpoczywa. Rzeźbiony w drzewie tekowym, marmurze, brązie i alabastrze. Zagadkowo uśmiechnięty, głęboko zamyślony lub mocno zatroskany. Pielgrzymi modlą się do niego, składają mu ofiary lub po prostu odpoczywają wraz z nim.
OBRAZ 1 – W CIENIU PAGODY
Kiedy wspominam Birmę, trudno mi objąć ją myślami w całości. Przed oczami stają tylko obrazy – pojedyncze sceny, które z różnych powodów wryły się głęboko w pamięć. Widzę światło jutrzenki oddzielającej niebo od ziemi i rzucającej pierwsze promienie na rozległą równinę najeżoną gąszczem kamiennych stożków. Wszędzie wkoło świątynie, różnych kształtów i rozmiarów. Złote, śnieżnobiałe, w kolorze ochry. Miejscami skupione tak gęsto, że trudno przejść bez otarcia się o świętą budowlę. Europejczycy, by wyrazić mnogość, mówią „jak gwiazd na niebie”, Birmańczycy – „niezliczone, jak pagody Paganu”.
Moim ulubionym i najbardziej magicznym miejscem w Birmie jest właśnie Pagan (Bagan) – największy, a właściwie najliczniejszy na świecie kompleks buddyjskich budowli. Na powierzchni 50 km2, między IX a XIV wiekiem, wzniesiono ponad 5000 świątyń i pagód. Dziś pozostała zaledwie połowa z nich, wciąż jednak urzekają pięknem, przepychem i niepowtarzalną atmosferą. To obok Rangunu, Mandalaj i jeziora Inle, najważniejszy punkt programu wszystkich wycieczek po Birmie. Niegdyś kipiące życiem starożytne miasto, stolica potężnego imperium – dziś cmentarzysko kamiennych świątyń. Wszystkie pałace, domy i klasztory, budowane były z drewna, nie oparły się więc niszczycielskiej działalności czasu i ludzi. Ostatni raz dzieła zniszczenia dokonano w latach 90. XX wieku „oczyszczając” Pagan z jego mieszkańców, w ramach akcji upiększania kraju na przyjęcie turystów. Dlatego dzisiaj jedynie turyści i sprzedawcy pamiątek krążą pomiędzy świętymi murami.
Tylko raz w roku okolica znów ożywa, kiedy tysiące mnichów i wyznawców buddyzmu przybywa na doroczne święto w świątyni Ananda, by modlić się, składać dary, bawić się i tańczyć. U stóp czterech wyrzeźbionych w drewnie tekowym, 9,5-metrowych posągów Buddy.
OBRAZ 2 – KOBIETY-ŻYRAFY
Birmę zamieszkuje ponad 130 grup etnicznych. Wśród turystów największe zainteresowanie budzą kobiety z plemienia Padaung oraz rybacy Intha, znad jeziora Inle. Kobiety-żyrafy mieszkają w górach Shan, m.in. w okolicach Kalaw. Wyróżniają się nienaturalnie długimi szyjami i osobliwą biżuterią, którą na nich noszą. Miedziane spirale, niczym węże oplatają ich delikatne szyje. Kiedyś kołnierze miały chronić bezbronne kobiety przed zębami tygrysów. Dzisiaj zwierzęta prawie całkowicie wyginęły, a zwyczaj pozostał, zachowując tę samą funkcję społeczną i estetyczną. Im dłuższa szyja i dłuższy, a zatem cenniejszy „kołnierz”, tym kobieta jest bardziej podziwiana i szanowana przez swoich ziomków. Pierwsze spirale zakłada się 5-letnim dziewczynkom, najcięższe „jarzma” dorosłych pań ważą nawet 10 kilogramów. W ostatnich latach doszła jeszcze jedna funkcja miedzianych spiral – turystyka.
OBRAZ 3 – WODNE DZIECI
Rybacy Intha nazywają siebie synami jeziora. Ich czarne cienie bezszelestnie przesuwają się po srebrzystej tafli jeziora Inle. Słyną z oryginalnej techniki wiosłowania nogami, pozwalającej na zarzucanie sieci wolnymi rękami. Stojąc na rufach płaskodennych łodzi, zagarniają wodę szerokimi ruchami wiosła opartego na podudziu. Intha na wodzie mieszkają, uprawiają ziemię, modlą się i handlują. Na bambusowym rusztowaniu przysypanym ziemią i mułem wydobytym z dna zbiornika budują domy, świątynie, sklepy i szkoły. Ci, co ziemi nie uprawiają mogą ją produkować i sprzedawać. Po ulicach-kanałach krążą agenci „nieruchomości” – jakby ich nazwano w Europie. Tutaj bardziej pasuje określenie domokrążcy. Pływają od chałupy do chałupy, ciągnąc za łodzią kawał pola. Na życzenie klienta odcinają fragment odpowiednich rozmiarów i przytwierdzają do dna we wskazanym miejscu. Tak by pomidory nie odpłynęły.
OBRAZ 4 – UŚMIECH TANUMO
Przed stupą, przy drodze z nikąd do nikąd, wyleguje się krowa. Obok przykucnęła kobieta. Żuje zielone liście betelu, potem pluje czerwoną śliną. Podbiega do mnie dwójka bosych dzieci. Nieśmiało zapraszają, by pójść za nimi. Po chwili znikają w gąszczu drzew. W milczeniu, przedzieramy się przez zarośla. Po dziesięciu minutach zaczynam się wahać czy kontynuować tę podróż do nikąd. Wtedy Tanumo (jak się później dowiedziałam) chwyta mnie za rękę i zachęca łagodnym uśmiechem. Jeszcze kilka chwil i z zielonej gęstwiny wyłaniają się romantyczne ruiny: niewielka pagoda opleciona pnączem, porozrzucane posążki Buddy, popękane płaskorzeźby natów – opiekuńczych duchów. Nad wszystkim góruje posąg strażnika–lwa, czuwający nad dziecięcym placem zabaw Tanumo i Tolitum.
I właśnie „to jest Birma, zupełnie niepodobna do żadnego innego kraju jaki znasz” („Listy ze wschodu”, Rudyard Kipling).
WARTO WIEDZIEĆ
Do Birmy najlepiej jechać od listopada do lutego. Wtedy pada najmniej i nie jest zbyt gorąco. Największe upały trwają od marca do maja, a pora deszczowa od maja do października.
Samolot do Rangunu kosztuje ok. 2300-2500 zł, pod warunkiem, że polecimy do Bangkoku liniami rejsowymi, a stamtąd tanimi liniami azjatyckimi.
Walutą obowiązującą w Birmie jest kyat – 1 euro to ponad 1200 kyatów.
W wielu miejscach spotkamy się z podwójnymi nazwami miejscowości. Birma to także Mjanma (Myanmar), Rangun – Yangon, a Pagan – Bagan.
Największym miastem jest Rangun (Yangon), a stolicą od 2005 roku świeżo wybudowany Naypyidaw.
Zgodnie z tradycją tydzień w Birmie trwa 8 dni. Nie ma to jednak wpływu na codzienny kalendarz, bo ósmy dzień Yarhu to po prostu środa wieczór.
WAKACJE Z MNICHAMI
W Birmie niemal każdy mężczyzna przynajmniej raz w życiu wdziewa szaty mnicha. W czasie wakacji dzieci oddawane są do klasztorów niczym na kolonie. Buddyzm jest bowiem w znacznie większym stopniu nauką, niż religią, „drogą”, jak ją nazywają sami buddyści. Zwykle rodzice wysyłają po raz pierwszy do monastyru 7-10 letnich chłopców na 10 dni. Tyle samo trwają „turnusy” turystyczne, z praktykowaną przez mnichów medytacją Vippasana, organizowane przez specjalistyczne biura podróży – najwięcej w klasztorach wokół Mandalaj.
Goście obowiązani są do przestrzegania buddyjskich zasad, m.in. tych dotyczących ubioru oraz jedzenia. Mnisi nie spożywają posiłków od 12-tej w południe do wieczora. Klasztory w okolicach Mandalaj można też odwiedzać samodzielnie, biorąc udział w jednej z buddyjskich ceremonii, czy zostając na kilka dni na naukę birmańskiej medytacji. Wizyta w klasztorze to także okazja do rozmów z mnichami. Po takim pobycie w birmańskiej oazie ciszy i spokoju każdy wraca odmieniony.
Birmański Nobel
Aung San Suu Kyi jest córką twórcy birmańskiej niepodległości, generała Aung Sana i laureatką Pokojowej Nagrody Nobla. W 1988 r. stanęła na czele krwawo stłumionych protestów społecznych, za co została osadzona w areszcie domowym, gdzie spędziła 16 lat. Za swoją bezkompromisowość zyskała uwielbienie w ojczyźnie i sławę na Zachodzie. Od 2012 roku, kiedy jej partia wygrała w wyborach uzupełniających do parlamentu, a ona sama została posłanką, prowadzi z nowym rządem polityczną grę o demokrację. A Birma, która po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat otworzyła się na świat, staje się azjatyckim czarnym koniem biznesu, również turystycznego.