Nazywają ją Królową Alg. Emigrantka z Polski okrzyknięta najlepszą kosmetyczką Ameryki od ponad trzydziestu lat podbija świat swoimi kosmetykami, zabiegami i podejściem do ludzi oraz biznesu. Z Lydią Sarfati, założycielką i prezesem firmy Repechage, rozmawia redaktor naczelna, Katarzyna Sołtyk.
Silna, uśmiechnięta i pełna niespożytej energii. Po zdobyciu Azji, Ameryki Środkowej, Europy i Afryki, dziś pracuje nad popularyzacją swojej marki również w Polsce.
Z książki „Sukces w Twoich rękach” oraz Pani wykładów i opowieści wynika, że na sukces w Pani życiu, zarówno osobistym jak i zawodowym, złożyły się m.in. dobry plan, odwaga i determinacja, dobrzy partnerzy oraz szczęście, no i pasja.
To elementy, które składają się nie tylko na mój sukces, ale na sukces w każdej branży. Przed każdym z nas drzwi stoją otworem, ale nie wszyscy potrafimy przez nie przejść. Ja uważam, że sukces zależy od nas samych. Wciąż otwieram nowe drzwi, sprawdzając, co mnie za nimi czeka. Trzeba wierzyć w siebie i swoje marzenia i być dobrym człowiekiem. Wierzę, że od życia dostaje się tyle samo, ile się do niego wnosi. A ja nigdy nie czekałam na to, co mogę otrzymać, myślałam tylko o tym, co sama mogę dać.
Zawsze tak bardzo wierzyła Pani w siebie, czy nauczyła się Pani tego w Stanach Zjednoczonych – kraju, który jak wiadomo słynie z ludzi pewnych siebie, przekonanych o własnej wartości?
Życie mnie tego nauczyło. Nasza rodzina została wypędzona z Polski. Kiedy czujesz się wyrzucona, na złość wszystkim i wszystkiemu chcesz pokazać, ile jesteś warta. Jeszcze tego pożałujecie! – myślisz i walczysz każdego dnia, nie odpuszczając nawet na moment.
Stąd ta determinacja. Dowody odwagi można wymieniać długo...
Zaczęło się od wyjazdu na drugi koniec świata. Potem jako emigrantka z dalekiego kraju otworzyłam własny salon kosmetyczny w paszczy lwa, czyli w samym centrum Nowego Jorku, rzucając wyzwanie największym salonom kosmetycznym. Następnie postanowiłam zrewolucjonizować podejście do pielęgnacji ciała. Wzięłam kilkumilionową pożyczkę w banku na budowę własnej fabryki. Jako pierwsza wprowadziłam w Stanach Zjednoczonych kosmetyki na bazie alg...
I wyruszyła Pani na podbój świata. Do dziś mówi się o Pani „Królowa Alg”, a kosmetyki Repechage znaleźć można niemal na wszystkich kontynentach. Czy taki był właśnie plan?
Moje życie składa się wyłącznie z planów, które krok po kroku realizuję. Wszyscy dziwią się – Lydia, jak mogłaś równocześnie prowadzić dom, wychowywać dzieci i rozwijać taki biznes? A u mnie dom funkcjonował jak biznes, zgodnie z planem. Nawet tutaj zawsze miałam plan na dzień, na tydzień i na miesiąc, plan na cały rok.
A szczęście?
Moim największym szczęściem było spotkanie mojego męża, Davida, który od zawsze mnie wspiera i popiera. Podobnie jak ja kocha życie, kocha się bawić i ma słoneczną naturę. Jesteśmy razem już 44 lata! Aż trudno uwierzyć! Żeby się nie postarzać, ludziom, którzy nas nie znają, swoje córki przedstawiam jako dzieci z pierwszego małżeństwa mojego męża. Bo to przecież prawda! (śmiech).
Dzielimy z mężem nie tylko dom, ale i pracę. On ma mocny charakter, ja też, więc wcześniej czy później zaczęlibyśmy rywalizować i walczyć ze sobą. Dlatego postanowiliśmy podzielić swoje strefy wpływów. On zajmuje się finansami i produkcją, a ja całą filozofią rozwoju, wyrobem kosmetyków, nowymi koncepcjami, wymyślaniem kolejnych zabiegów, produktów, składników. I całkiem nieźle nam ta kooperacja wychodzi.
Mówiąc o drodze do biznesowego sukcesu, zawsze wspomina Pani, że jedną z najważniejszych spraw, jest właściwy dobór zespołu. Są ludzie, którzy pracują z Panią od 10, 20, a nawet 30 lat. Jak Pani znajduje takich współpracowników? To nie jest przecież łatwe, trzeba znać się na ludziach. Czego Pani w nich szuka?
Oczywiście muszą mieć wykształcenie i kwalifikacje w branży, ale ja szukam przede wszystkim ludzi z pasją. Jeśli człowiek nie interesuje się na co dzień tym, co robi, nic go tak naprawdę nie obchodzi prócz kasy na koniec miesiąca, to nigdy nie będzie szczęśliwy. A wtedy będzie emanował złą energią i nie będzie miał efektów. Takich ludzi należy się pozbyć, bo jedno zainfekowane jabłko zatruwa cały kosz owoców. Tymczasem ludzie z pasją przychodzą do pracy uśmiechnięci, a swoim szczęściem zarażają innych.
Jeden mówi z miną cierpiętnika: ale dzisiaj pochmurno, brzydko, na pewno będzie lało. Drugi w tym samym momencie powie z entuzjazmem: ale piękne czarne chmury na niebie, ciekawe co przyniosą, może fascynującą burzę?! Ja należę do tych drugich! I takich też wybieram. Lubię być wesoła, kochać ludzi, kochać życie i otaczać się osobami podobnymi do mnie.
Od wielu lat towarzyszy Pani hasło „Work smart, not hard” (Pracuj mądrze, nie ciężko), które jako motto przekazuje Pani kolejnym rzeszom kosmetyczek i właścicieli salonów. Przyglądając się Pani karierze, niezwykłej aktywności, ciągłym podróżom i napiętym grafikom, trudno uwierzyć, że sama hołduje Pani tej zasadzie...
Ta praca to moja pasja, więc nie jest dla mnie obciążeniem, lecz przyjemnością, radością. Choć rzeczywiście nie spędzam zbyt wiele czasu w domu. Mąż ma mój wielki portret na ścianie, żeby nie tęsknił.
To hasło skierowane jest do wielu właścicieli salonów na świecie i w Polsce. Mają oni świetne usługi, produkty, a nawet pracowników, ale nie potrafią przekuć tego potencjału w sukces finansowy. A przecież nie zakłada się biznesu tylko po to, żeby istniał, czy po to, żeby zatrudniać ludzi. Podstawowym celem jest odniesienie sukcesu finansowego.
O tym mówi moja książka „Sukces w Twoich rękach”, której tytuł oznacza, że sukces jest w zasięgu ręki każdego z nas, a w przypadku salonów kosmetycznych czy SPA w dużej mierze zależy od umiejętności manualnych. Choć nie bez znaczenia są też zdolności marketingowe i interpersonalne.
Czytając tę książkę, miałam nieodparte wrażenie, że zawarte w niej porady dotyczą nie tylko branży beauty, ale każdej działalności gospodarczej, nawet mojej – wydawniczej...
Zgadza się, moją książkę czytają dyrektorzy banków, managerowie hoteli. Ja na początku swojej kariery zawodowej czytałam książkę o śrubkach czy żarówkach – bo miała świetne porady z punktu widzenia biznesowego. Choć bez wątpienia branża beauty jest mi najbliższa. Uczę kosmetyczki i masażystów nie tyle pracować ciężko, ale przede wszystkim mądrze. Uczę metod marketingowych, uczę sprzedawania nie tylko zabiegów, które są przecież czaso- i pracochłonne, ale i produktów. A czasy sprzyjają rozwojowi branży SPA. Nawet moja siedmioletnia wnuczka mówi: „jestem taka zestresowana”, kiedy chce żebym zrobiła jej mały masaż.
Jakim jest Pani szefem?
Doceniam zdanie innych i słucham ich argumentów, ale na końcu i tak najważniejsza jest moja opinia. To jest mój biznes, moja koncepcja i moje decyzje. Żeby przekonać mnie do zmiany zdania, potrzebne są twarde fakty lub naukowe dowody. Trzeba w życiu umieć podejmować decyzje, nie wahać się. Nie każda decyzja jest dobra, ale o tym przekonujemy się dopiero po pewnym czasie.
Trudne decyzje, często wbrew radom innych, towarzyszyły mi od początku. Tak było nawet z nazwą Repechage – wszyscy mówili mi, że to trudna nazwa, nikt w Stanach jej nie zapamięta, ani nawet nie będzie potrafił wymówić. A ja się uparłam, wiedziałam, że tak muszę zrobić – tak podpowiadało mi serce. Czterofazowy zabieg Repechage zgodnie z francuskim tłumaczeniem daje skórze drugą szansę. Stworzona przeze mnie marka Repechage była drugą szansą w moim życiu.
Z tego co słyszałam, dała Pani drugą szansę wielu ludziom i biznesom?
W latach 80. w USA otworzyło się mnóstwo salonów SPA, a kiedy w 2008 r. przyszedł kryzys, to ich managerowie nie mieli pomysłu, co z tym zrobić. Nie wprowadzali żadnych zmian, licząc na to, że problem sam się rozwiąże. Nie nadążali za czasami. Ale już Einstein twierdził, że to prawdziwe wariactwo – robić ciągle to samo i liczyć na to, że się uzyska lepsze wyniki. Dlatego ja stale wymyślam nowe koncepcje.
Moim pomysłem jest Facial Bar, który najpierw wprowadziłam w 2008 roku w Waldorf Astrorii w Nowym Jorku, potem we Włoszech, a ostatnio otworzyliśmy jeden również we Wrocławiu. To szybkie zabiegi na fotelu, przy oknie, na które można wpaść „z ulicy”. Musi być je widać w witrynie salonu. Ludzie przechodzą ulicą, zainteresują się, wpadną na 15 min (maksymalnie pół godziny) i natychmiast poczują się lepiej. Z jednej strony koncepcja ta znakomicie wpisuje się w dzisiejsze pędzące czasy, kiedy ludziom trudno z góry umówić się na wizytę i przeznaczyć na nią dwie godziny ze swojego cennego czasu. Z drugiej zaś strony to taka kosmetyczna zakąska czy raczej przynęta na klienta. Jeśli zobaczy, że taki krótki zabieg działa, to wróci na dłuższy rytuał. Ważne jest tylko, by były to zabiegi z efektem WOW, np. przynoszący ulgę zabieg na oczy czy na twarz – lamina z laserem. Klient wstaje z fotela i natychmiast czuje różnicę.
Moim ostatnim pomysłem jest maska dla masażystów czy raczej ich klientów. Z płótna, nasączona fantastycznymi preparatami. W większości SPA ludzie zamawiają masaże. Masażysta pracuje nad ciałem, a co w tym czasie dzieje się z twarzą? Nic! Dla twarzy to kompletna strata czasu. A tymczasem, kiedy klient leży na plecach, można mu na twarz nałożyć taką maskę. I wyjdzie z zabiegu podwójnie zadowolony.
A potem wróci?
Po moich zabiegach klienci zawsze wracają!
AMERYKAŃSKA BIZNESWOMAN Z LEGNICY
Historia kariery Lydii Sarfati brzmi, jak spełnienie Amerykańskiego Snu. Urodziła się w Legnicy, wraz z rodzicami wyemigrowała na Zachód po wydarzeniach z marca 1968 roku, trafiła do Nowym Jorku. W Polsce chciała studiować demratologię, w Stanach zajęła się kosmetologią. Najpierw pracowała jako kosmetyczka na Manhattanie, potem została kierowniczką w Ann Kean Salon, by w 1977 roku otworzyć swój własny salon Klisar Skin Care Center. Wkrótce jej stałymi klientkami były m.in. Ingrid Bergman z córką Isabellą Rosselini oraz Nancy Reagan. Na wizytę w jej salonie, który uchodził za najlepszy w mieście, trzeba było czekać trzy miesiące. A to był dopiero początek.
Trzy lata później postawiła fabrykę i uruchomiła produkcję znanych dziś już niemal na całym świecie kosmetyków na bazie alg. Firmę Repechage prowadzi z mężem Dawidem. Sama zaś jest dyrektorem Itercoiffure North America Skin Care & Spa Council oraz prezesem honorowym CIDESCO USA. Za swój wkład w rozwój rynku kosmetycznego otrzymała wiele nagród, m.in. prestiżową amerykańską Dermoscope Legend Award.
CZYTAJ WIĘCEJ...