W Nowym Jorku, jeżeli ktoś z natury nie wygląda najlepiej, powinien przynajmniej elegancko się ubrać. W Los Angeles, stolicy chirurgii kosmetycznej, kiepska aparycja to powód do rozpaczy. W Chicago zaś każdy może być sobą. To najlepsze miejsce do życia pod słońcem, jak mówią jego mieszkańcy.
Tekst: Elżbieta Pawełek, Zyga Chwast
Strzeliste drapacze chmur na tle błękitnego nieba, osadzone nad brzegiem ogromnego jeziora Michigan robią na nas ogromne wrażenie. Podobnie jak 50-kilometrowe nabrzeże jeziorne – trzecie wybrzeże w USA. Jest czymś w rodzaju frontowego ogrodu, który wpuszcza do metropolii powiew wiecznych wakacji. Jeśli pogoda pozwala, chicagowianie wylegują się na plaży, żeglują, odwiedzają zoo, urządzają sobie pikniki, uprawiają windsurfing, grają w golfa i słuchają koncertów pod gołym niebem. W jesiennym chłodzie zmarznięci wędkarze zbierają się w grupki, żeby się ogrzać. Nawet gdy panuje mróz i z lodowatej wody podnoszą się kłęby pary, zawsze znajdą się zatwardziali amatorzy spacerów.
Fontanna Buckingham, zbudowana na wzór fontann wersalskich, wyrzuca w górę słup wody na wysokość 41 m.
BLUES I ZAKUPY
Miłośnicy shoppingu powinni się jednak wybrać na spacer po Michigan Avenue, choć przyda im się zasobny portfel. Na odcinku zwanym Magnificent Mile, Wspaniałą Milą, której nazwa nawiązuje do ekskluzywnych sklepów, takich jak Tiffany, Cartier, Elizabeth Arden czy Gucci, można przebierać w diamentowych zegarkach, naszyjnikach z pereł, skrapiając się od niechcenia drogimi zapachami, by na koniec kupić żakiet á la Chanel za tysiąc dolarów.
Magnificent Mile, zanim stała się jedną z najwspanialszych alei handlowych na świecie, była błotnistą dróżką o nazwie Pine Street (Ulica Sosnowa), służącą głównie do przewożenia towarów. Dziś zabytkowe budynki, takie jak Hotel InterContinental czy neogotycka Tribune Tower, z wtopionymi w jej ściany fragmentami słynnych budowli świata (siedziba „Chicago Tribune”), tkwią tutaj niczym rodzynki w morzu ekstrawaganckich sklepów.
Chicago nigdy nie zasypia. Na pobliskiej Rush Street, znanej z nocnych klubów, w tawernach nie brak imprezowiczów. Pełno przytulnych restauracji, kafejek, niedużych butików, którym trudno się oprzeć. Czasem na ulicach grają bluesa, ale najlepiej posłuchać go w House of Blues. Nawiasem mówiąc, podwaliny pod chicagowskiego bluesa dała wytwórnia płytowa Chess Records, prowadzona przez rodzinę Czyżów (Chessów), rodem spod Częstochowy.
SKAZANI NA SUKCES
Chicagowianie są zakochani w swoim mieście i mają nowy powód do zadowolenia. Najnowsze badania pokazują, że żyją nie tylko lepiej niż kiedyś, ale i dłużej. Przeciętny mieszkaniec urodzony w 2010 roku powinien dożyć 78 lat, co oznacza wydłużenie życia o siedem lat na przestrzeni ostatniego dwudziestolecia. Choć w Los Angeles życie toczy się wolno, ludzie uśmiechają się szeroko, a w Waszyngtonie czuć powiew elegancji, to po „the good life” przyjeżdża się do Chicago.
Zbudowano je w czasach kwitnącego handlu, kiedy milionerzy sypali pieniędzmi, fundując gmachy publiczne, muzea i pomniki. Dzięki temu architekci-wizjonerzy, tacy jak Louis Sullivan i Frank Lloyd Wright, którego architektoniczne cacka podziwiamy na przedmieściach, w Oak Park, mogli realizować śmiałe projekty. A Wietrzne Miasto, nazywane tak od silnych wiatrów znad jeziora Michigan, wydawało się skazane na wieczny sukces. Coś w tym jest, bo metropolia nad jeziorem Michigan wciąż przyciąga jak magnes.
„New York, New York”, głoszą słowa słynnej piosenki – jeśli uda ci się tam, uda ci się wszędzie. O Chicago jego mieszkańcy mówią inaczej – jeśli nie uda ci się tutaj, nie uda się nigdzie indziej. Przykłady? Oprah Winfrey, pochodząca z biednej rodziny chicagowskiej, została królową amerykańskiej telewizji. I Barack Obama, który został wybrany tu senatorem Illinois, a potem głosami całego narodu prezydentem USA. Choć lista tych, którym Chicago pozwoliło dojść do pieniędzy i osiągnąć szczyty kariery zdaje się nie mieć końca: Cyrus Hall McCormick przybył do Chicago w 1845, mając 60 dolarów. Zbudował fabrykę mechanicznych żniwiarek i w kilka lat zarobił pierwszy milion. Najbogatszym człowiekiem w Chicago z majątkiem 6 mld dolarów był do śmierci w 1999 r. Jay Arthur Pritzker, założyciel sieci hoteli Hyatt. Natomiast złym duchem tego miasta Al Capone, którego dochód w 1927 r. przekroczył zdumiewającą w tamtych czasach sumę 105 mln dolarów.
PIERWSI ODKRYWCY
Chicago zawsze było miastem energicznych ludzi. Pierwszymi Europejczykami, których zainteresowały tereny bagienne (pozostałość polodowcowego jeziora), gdzie później wyrosło miasto, byli francuscy odkrywcy: Louis Jolliet, poszukiwacz złota i ojciec Jacques Marquette. Taplając się w błocie, w 1673 r. stworzyli dynamiczny tandem: jeden nie miał oporów, by grabić, drugi modlitwą nawracał Indian. Reprezentowali dwa typy ludzkie, mające pewnego dnia zbudować pełne sprzeczności miasto. Sama nazwa Chicago pochodzi od słowa „checagou”, jakim tutejsi Indianie określali dziką cebulę, gnijącą na grzęzawiskach i wydalającą niemiły zapach. Na bagnach ubijano interesy, handlowano skórami, przemieszczając się kanałami połączonymi z potężną Missisipi i systemem wielkich Jezior. Pewnego dnia Jolliet, wiosłując wśród wysokich traw zalanej przez wodę prerii, oświadczył rozmarzony: „Kiedyś wyrośnie tu jedno z największych miast świata”.
Nie mylił się. W 1837 r. Chicago otrzymało prawa miejskie. A gdy jego mieszkańcy mieli dość brodzenia w błocie i podniesiono poziom całego miasta o całą kondygnację wyżej, wybuchł wielki pożar. Zaczął się 8 października 1871 r. w stodole pani Leary. Spaliło się 18 tysięcy budynków, Chicago obróciło się w popiół. Rzutki agent nieruchomości wywiesił na szopie napis: „Wszystko poszło z dymem, prócz żony, dzieci i energii”.
NARODZINY DRAPACZY CHMUR
Ze zdwojoną energią rzucono się do odbudowy. Z całego świata napłynęli zdolni architekci, którzy bez przeszkód pięli się ze swoimi wizjami w górę. I wynaleźli coś nowego – drapacze chmur. Szybko przyjęły się we wszystkich amerykańskich metropoliach. W Chicago będziecie podziwiali jedne z najwspanialszych budowli na Ziemi. Wiele z nich to prawdziwe dzieła sztuki, zwieńczone na górze fantazyjnymi wieżyczkami i iglicami – podświetlone nocą wyglądają magicznie.
W czołówce gigantów jest Trump International Hotel&Tower (92 kondygnacje), Aon Center (97) i 360 Chicago (znany jako John Hancock). Na 96 piętrze działa restauracja Signature Lounge, gdzie obłędną panoramę miasta widać z każdego stolika – przewodnik Discovery umieścił ją w czołówce miejsc sprzyjających romantycznym pocałunkom. A pijemy, oczywiście, Windy City Martini. Absolutnym królem wśród chicagowskich drapaczy jest jednak Skydeck Chicago (110 kondygnacji), do niedawna najwyższy budynek świata. Bezszelestna winda błyskawicznie wywozi nas na 103 piętro, gdzie trafiamy na przeszklony taras widokowy The Ledge (Półkę). Już samo patrzenie w dół, nie mówiąc o staniu na szklanej podłodze, pod którą jest miasto, działa jak zastrzyk adrenaliny.
Chicago co chwila czymś zaskakuje. Numerem jeden na liście niespodzianek jest The Bean (Fasolka), intrygująca rzeźba Anisha Kapoora, postawiona w Millenium Park nad brzegiem jeziora – symbol Chicago i ulubiony cel fotografów. Przeglądamy się w jej lustrzanych, obłych ścianach niczym w krzywym zwierciadle i uśmiechamy się, widząc swoje groteskowo zmienione odbicia. W sąsiedztwie jest równie zjawiskowa muszla koncertowa Jay Pritzker Pavilion, na kilkanaście tysięcy miejsc. Chicagowianie lubią tu wpadać z własnymi kocami i przenośnymi lodówkami. Rozkładają się po sąsiedzku na rozległym trawniku i rozkoszują się muzyką klasyczną lub jazzem, korzystając ze świetnej akustyki. Od listopada zaś, kiedy rusza tu lodowisko – z poświęceniem kręcą piruety na łyżwach.
NAKARMIĆ REKINY
Jeśli chce się szybko zwiedzić miasto, warto wybrać się na urocze rejsy po rzece Chicago, spiętej 10 mostami. Statki spacerowe czekają na chętnych przy ulicach Michigan i Wacker i przy molu Navy Pier, które stało się jedną z największych atrakcji miasta, odkąd otwarto tu wesołe miasteczko. Na przejażdżkę po mieście można też wypuścić się zabytkową dorożką i autobusem Chicago Trolley & Double Decker – dzięki licznym przystankom podjeżdżamy pod słynne chicagowskie muzea. Zaczynamy od Instytutu Sztuki – największy zbiór obrazów Moneta w świecie. Zaglądamy do Adler Planetarium i do Field Musem (Muzeum Ziemi), którego skarbem jest Sue, największy tyranozaur, jaki znaleziono na Ziemi. Niedaleko znajduje się Shedd Aquarium, prawdziwa perła w koronie Chicago, największe zamknięte akwarium na świecie. Warto być w porze karmienia, kiedy w zbiorniku pływają nurkowie, a tłum z zapartym tchem fotografuje rekiny młoty, drapieżne mureny, dosłownie jedzące ludziom z ręki. To wszystko przebija jednak Muzeum Nauki, w którym można posiedzieć w niemieckim okręcie podwodnym U-505 i poczuć się jak na wojnie, w kapsułach kosmicznych i zapuścić się w mrok kopalni węgla kamiennego w Illinois (pełnowymiarowa replika).
Na koniec obowiązkowa przejażdżka naziemną kolejką, nazwaną pieszczotliwie El (Elevated Train). Jej jedna linia zatacza wielkie koło wokół ścisłego centrum Loop (Pętli). Rzadko jedzie pod ziemią, więc z okien podziwiamy wszystko, co Chicago ma do zaoferowania. Choć miejscowi narzekają, że jest powolna i przestarzała, dla nas to prawdziwa gratka. Tory często wiją się między drapaczami chmur, przebiegając tak blisko murów, że można zaglądać do biur prawników, architektów i bankierów. Nie należy się jednak spodziewać cicho sunących wagoników. Ich koła upiornie skrzypią, motorniczy ogłasza nazwy przystanków przez trzeszczące głośniki, a nastolatki wrzeszczą. Ale takie właśnie jest Chicago. Pełne kontrastów, a El jest jego kolejnym wcieleniem.
ABC CHICAGO
Przelot. Najszybszy, bezpośredni Dreamlinerem PLL Lot, trwający około siedmiu godzin, w promocji kosztuje poniżej 3 tys. zł – za bilet w obie strony.
Pobyt i atrakcje. Aby urozmaicić pobyt w Chicago, warto wybrać się do klubu bluesowego, kabaretu czy opery. Dwie popularne sceny: Goodman i Second City cieszą się tak dużym wzięciem, że bilety trzeba kupować z dużym wyprzedzeniem. Zobaczenie największych atrakcji i szczegółowe zaplanowanie pobytu, transfery z lotniska, a nawet wynajęcie limuzyny ułatwi prosty system rezerwacji: www.rezerwujwakacje.com.pl
Smaki Chicago. Koneserzy dobrego jedzenia mają tu przeogromny wybór – wszelkie możliwe kuchnie etniczne, a do tego najróżniejsze lokale. Nie powinni przeoczyć corocznego festiwalu dobrego jedzenia nad jeziorem Michigan – Taste of Chicago, największej takiej imprezy na świecie, trwającej od końca czerwca do 4 lipca.
DOBRE ADRESY
Hotele Spa & Wellness
Po całodziennym zwiedzaniu najlepiej zrelaksować się we własnym hotelu z luksusowym Spa.
Hotel InterContinental. Zbudowany w 1929 r. jako klub sportowy Medinah Athletic Club, ilustruje w swoich wnętrzach historię świata: od asyryjskich lwów wyrzeźbionych na marmurowych balkonach pierwszego piętra, przez XVIII-wieczne florentyńskie mozaiki na klatce schodowej po renesansowe malowidła nad windami na szóstym piętrze. Oprócz przepięknego basenu na ostatnim piętrze, ma wspaniałe Spa, oferujące gościom różne techniki relaksacyjne.
www.intercontinental.com
Ritz Carlton Chicago. Mieści się na najwyższych piętrach słynnego wieżowca Water Tower Place, w samym centrum luksusowej dzielnicy Gold Coast (Złote Wybrzeże), 1,5 km od dzielnicy rozrywki Navy Pier. Do dyspozycji goście są marmurowe łazienki z zestawem luksusowych kosmetyków. Mogą też skorzystać z zajęć aqua fitnessu lub popływać na czterotorowym basenie z podgrzewaną wodą i zrelaksować się w hotelowym Spa. Ritz Carlton należy do sieci hotelowej Four Seasons.
www.fourseasons.com/chicagorc/
Four Seasons Chicago. Leży w downtown, w samym sercu Chicago. Zapewnia gościom wspaniałe widoki na jezioro Michigan i bliskie sąsiedztwo ekskluzywnych sklepów przy Magnificent Mile. Na miejscu można skorzystać z ekskluzywnego Spa z rzymską sauną, pełnych zabiegów na ciało, basenu, jacuzzi i urządzeń do fitness.
www.fourseasons.com/chicagofs/